czwartek, 7 lutego 2013

Zgniła cebula

Drogówka, reż. Wojciech Smarzowski, Polska 2013.



Wojciech Smarzowski wyrobił sobie już renomę w polskim kinie ogromną. Na każdy jego kolejny film iść nie tyle wypada, co po prostu się chce. Podobnie jak świetnym polskim aktorom chce się u Smarzowskiego grać. I to obsada właśnie wydaje mi się największą siłą nowego obrazu reżysera. W rolach głównych i w epizodach wystąpili najzdolniejsi aktorzy „przed czterdziestką i około” – Topa, Dorociński, Woronowicz, Stuhr (młody), Lubos, Braciak , Jakubik. Równie imponujący jest też „starszy zestaw”: Dziędziel, Grabowski, Dracz… I kobiety, choć pojawiają się raczej w tle i tylko na chwilę – Kulesza, Kuna, Bułhak. To aktorski koktajl Mołotowa, który rozsadza ekran energią i talentem. Nie ma bowiem w tym filmie słabej roli.
Podoba mi się również koncepcja połączenia zdjęć profesjonalnych z amatorskimi – wręcz partyzanckimi – nagraniami oraz z monitoringiem i zdjęciami z kamery przemysłowej. Ogromna w tym zasługa montażu. Świat policjantów z warszawskiej drogówki oglądamy z różnych perspektyw. Poszczególne obrazy pojawiają się na ekranie bardzo szybko, niewyraźnie, nie zawsze widać twarz, kamera bezładnie gubi kierunki, a przy tym zaburzona jest chronologia. Wkraczamy w rzeczywistość pełną chaosu i przemocy. Odkrywamy, że tonie ona w korupcyjnym bagnie alkoholu i seksu. Nie od dziś wiadomo, że świat „kręci się w koło dupy i pieniędzy” i Smarzowski bardzo konsekwentnie tę prawdę obnaża. Wybiera przy tym środowisko policjantów, prostych chłopaków z drogówki, bo najciemniej jest pod latarnią.
Każdy z bohaterów ma swoje słabości, a raczej swoją mniej lub bardziej ciemną stronę, która prowadzi do upodlenia i zezwierzęcenia. Alkoholizm, uzależnienie od seksu, rasizm to zaledwie uwertura do prawdziwie mrocznej opery podłości i zakłamania. Główny bohater, Ryszard Król, wydaje się na tle swoich kumpli z pracy mieć najbardziej stabilny kręgosłup moralny, ale i on nie wpada w tarapaty bez powodu. Ten świat, z którym rozprawia się Smarzowski, jest jak zgniła cebula – z każdą kolejną warstwą docieramy do większego zepsucia  i do jeszcze bardziej cuchnącej zgnilizny.
Reżyser, kreując swoich bohaterów i ich świat w filmowej czasoprzestrzeni, posługuje się poetyką odpychającej groteski . Efekt ten wzmaga jeszcze pełnokrwisty, soczysty język bohaterów, od którego aż uszy więdną, jak mawiały nasze babcie. Bo też nie są to przekleństwa wysmakowane jak u Koterskiego – kiedy intelektualista rzuca mięsem, wybrzmiewa w tym konkretny światopogląd, na przykład niezgoda na  obłudę i głupotę świata. W „Drogówce” ten język natomiast świadczy o intelektualnym, emocjonalnym i przede wszystkim moralnym kalectwie bohaterów. To żałosny sposób na podbudowanie upadającej pseudomęskości i niemocy. Ich przekleństwa nic nie znaczą, tak jak nic nie znaczy ich życie, ich praca. Ich rozmowy to pijacki bełkot, który doskonale komponuje się z wizualną stroną filmu.
Ta poetyka przerysowania na ogół obrazowi służy, ale Smarzowskiego chwilami ponosi i miejscami grzeszy on nowoczesnym efekciarstwem, a nawet pewną przewidywalnością, co reżyserowi tej klasy raczej nie uchodzi. Osobiście wolę prostotę formalną „Róży”, ale „Drogówka” to także kino wbijające w fotel, oszałamiające, miejscami nawet zabawne. Śmiech jednak pojawia się tutaj na krótko i zamiera zanim na dobrze zdąży wybrzmieć. Zamiera, ponieważ to, co za nim stoi, w rzeczywistości jest odrażające i niestety bardzo prawdziwe… Pod filmową formą kryminału , a nawet thrillera, kryje się swoista przypowieść o złu, które rozprzestrzenia się w sposób coraz mniej dyskretny.