poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Czerwcowe zapusty… czyli Mrożek albo Baltazar.



Sławomir Mrożek, Karnawał, czyli pierwsza żona Adama, „Dialog” 2013 nr 2.

Moja historia wiecznie trwa i nie ma znaków, że kiedykolwiek się skończy… Od wieków, wieczorami, dzieje się to tu, to tam, w kościołach, tawernach, często nocą we mgle. Jest w niej śpiew samotnej kobiety, skarżącej się przeciwko całemu światu. Stąd nierzadko, kiedy świt nastanie, na obrzeżach bagien spotkać można widma przystojnych żywych trupów. Zwabieni i oczarowani śpiewem tej kobiety, dążą ponad wszystko, by ją odnaleźć i posiąść. Więc taki, taki jest mój karnawał! (LILITH)

          Ach ten Mrożek! Nie ma to jak wywrócić wszystko do góry nogami i z chaosu uczynić regułę rządzącą rzeczywistością. Cały żart bowiem w tym, że w ujęciu Mrożka ostatecznie wszystko i tak staje się logiczne i uzasadnione. Po prostu „nie dziwi nic”.
          W swojej najnowszej i – jak kilkakrotnie zapewnił w wyemitowanej wczoraj w radiowej Trójce rozmowie z Barbarą Marcinik– ostatniej sztuce Mrożek wraca do Genesis, do początku. A nawet do prapoczątku. Karnawał, czyli pierwsza żona Adama odsyła nas bowiem do pierwszego opisu stworzenia człowieka, w którym mężczyzna i niewiasta zostali stworzeni przez Boga na tych samych zasadach i jako tacy byli wobec siebie równi. Dopiero w drugim opisie stworzenia człowieka mowa jest o tym nieszczęsnym żebrze Adamowym, które na zawsze uczyniło kobietę ofiarą patriarchatu…
          Mrożek traktuje oczywiście tę stereotypową interpretację z przymrużeniem oka i bardzo przewrotnie. W jego sztuce pramatka Ewa i Lilith – demoniczne wcielenie zmysłowości to awers i rewers jednej natury. Kobiecości.
          Przewrotność Mrożka zaczyna się już od tytułu – karnawał wyznaczony zostaje na czerwiec. Wcale nie przypadkiem. Sam autor stwierdził z przekorną skromnością we wspomnianym wywiadzie radiowym,  że uznał ten czas za najlepszy na zapusty, ponieważ obchodzi wówczas urodziny. Przypadają one jednak na 29 czerwca, a tymczasem uroczystość z udziałem niezwykłych gości, której organizacją zajmują się szatańscy wysłannicy – Impresario ze słabością do alkoholu i Asystent ze słabością do kobiet – ma się rozpocząć 22 czerwca, w noc przesilenia i trwać aż do nocy Świętego Jana. Do urodzin wprawdzie blisko, daty to jednak na tyle znaczące, że tę urokliwą wypowiedź Mrożka trzeba chyba uznać za kokieterię…
          Całość utrzymana jest w konwencji karnawałowej szopki, trochę jak w Weselu Wyspiańskiego, ale nie jest to właściwy kontekst dla interpretacji dramatu. Niewątpliwie rację ma Janusz Majcherek, który w eseju zamieszczonym w tym samym numerze „Dialogu” (Przypisy do „Karnawału”) zaraz po tekście sztuki Mrożka napisał, że tym dramatem autor odwołuje się raczej do Teatrzyku Zielona Gęś Gałczyńskiego niż wielkich i poważnych tekstów w stylu Raju utraconego Miltona. Odsyła nas przy tym do kapitalnego skeczu Zielonej Gęsi, w którym przez łakomstwo kobiety zaprzepaszczona zostaje cała Biblia, czyli do Żarłocznej Ewy.
           Po co Mrożek wraca do Genesis? To podstawowe pytanie, jakie zadawałam sobie podczas lektury tej sztuki… Genesis to początek, a sztuka ostatnia (cały czas powołuję się na słowa Autora, choć wierzę i pragnę bardzo, by jeszcze coś napisał). Jest więc i alfa, i omega.  Początek świata w ogóle i koniec świata Tego, Który Pisze. Pisze, więc Stwarza. Stwarza swoją odrealnioną rzeczywistość, swój uporządkowany chaos. Zostawia swoje Ostatnie Słowo.
           Mrożek napisał wiele sztuk, niektóre – jak znane wszystkim Tango – ­okazały się dziełami genialnymi i ponadczasowymi, dlatego być może niektórzy będą jego najnowszym dziełem rozczarowani. Ale „tamtego człowieka już nie ma” napisał przecież w swojej autobiografii (i w tym miejscu uczciwość nakazuje mi zauważyć, że posiłkuję się znowu Majcherkiem) podpisanej imieniem Baltazar, która powstała po ciężkiej chorobie i związanej z nią afazji. Nie znaczy to jednak, że jest Mrożek gorszy czy lepszy. Jest Mrożek inny. Znacznie bardziej milczący i cichy. Skromny w formie. Sztuka ma wprawdzie cztery akty, ale bardzo krótkie; poszczególne sceny mają charakter kabaretowych skeczów, lub komiksowych okienek (Majcherek twierdzi, że ze wszystkich wcześniejszych form uprawianych przez Mrożka ta sztuka najbardziej przypomina jego rysunki).
          A jednak w tej okrojonej formie udało się Mrożkowi powiedzieć o historii ludzkości, ludzkiej naturze i perspektywach na przyszłość niemal wszystko, co ważne. Mistrza nie poznaje się przecież po tym, że już nic nie można dodać, ale po tym, że nic już nie da się ująć.
         Jest więc tutaj kosmogonia, według której świat jest teatrem, a jego niezwykłym dyrektorem Szatan w męskim i żeńskim pierwiastku. Tym drugim jest oczywiście Lilith w pismach kabalistycznych uchodząca za połowicę Szatana. To ona uwodzi Adama, podczas gdy Szatan (a w zasadzie jego mniej wyrafinowany wysłannik) uwodzi Ewę. Jest też smutny komentarz – „Przyszłość wydaje mi się dość ponura” – wybrzmiewający wręcz przerażająco wobec faktu, że ojcem dziecka Ewy, które ma ona począć w dziewięć miesięcy po czerwcowym przesileniu nie wydaje się być Adam… Jest i zapętlenie czasu – okazuje się bowiem, że podczas tego pierwszego karnawału nic nie jest naprawdę pierwsze, że wszystko, co dopiero będzie, już było. Pojawiają się postacie z różnych epok, na przykład Goethe. Wspominane są wydarzenia takie jak powstanie Trzeciej Rzeszy i druga woja światowa…
        Jest wreszcie i lęk starego człowieka przed śmiercią, przed nieistnieniem i przed bezużytecznością w sprawach, które leżą u początku ludzkości w ogóle i każdego człowieka z osobna. Goethe i Margherita… Mistrz i Małgorzata… Mrożek i …?
        Bardzo jestem ciekawa prapremiery tej najnowszej sztuki Mrożka, choć po Irydionie w Teatrze Polskim pełna jestem obaw. Mrożka jednak pompatycznie grać niesposób. Wierzę więc, że obroni się sam siłą swojego niezmiennie szyderczo-ironicznego stosunku do rzeczywistości i zakorzenionych w naszej kulturze mitów.