Pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy w kinie podczas
seansu, to „kto tłumaczy tytuły filmów?!”. Railway
Man przetłumaczono jako Droga do
zapomnienia. Co ma piernik do wiatraka? – można by zapytać. Po obejrzeniu
filmu doszłam jednak do wniosku, że – paradoksalnie – ten polski tytuł jest
bardziej wymowny niż oryginalny.
Na film poszłam w dniu premiery wiedziona platonicznym
uczuciem do Colina Firtha, uznaniem dla Nicole Kidman oraz w zasadzie zupełnie
mi nieznanym tematem. Kiedy mówimy o drugiej wojnie światowej i związanym z nią
ogromie ludobójstwa, okrucieństwa i cierpienia, myślimy na ogół o perspektywie
europejskiej, a przede wszystkim naszej – polskiej. Myślimy więc o niemieckich
obozach koncentracyjnych, holocauście, powstaniu warszawskim… Będąc
przedstawicielką jednego z krajów, które najbardziej ucierpiały w tym
straszliwym czasie, na film taki jak Droga
do zapomnienia patrzyłam z uczuciem pewnej ambiwalencji. Miałam wrażenie,
że podkreślanie martyrologicznego wymiaru doświadczeń jeńców wojennych w
Japonii jest jakimś rodzajem nietaktu… Szybko jednak sama zawstydziłam się to
myślą i zganiłam się za nią. Bo czy mamy monopol na cierpienie? Czy to, że u nas
znajdowało się epicentrum piekła oznacza, że inni nie doznali traumatycznego
wstrząsu? Myślę, że po przekroczeniu pewnej granicy cierpienia jest już tylko
wspólnota bólu, a nie rankingi – „kto bardziej doświadczony, zasługuje na
większe współczucie”. Każde cierpienie
ma prawo do zaświadczenia o nim i oddania mu szacunku.
Udział Japonii w drugiej wojnie światowej jest dla mnie
zaledwie mglistym wspomnieniem z lekcji historii w liceum. Film oparty jest na
prawdziwej historii człowieka, Erica Lomaxa, który jako bardzo młody angielski
żołnierz trafia do japońskiego obozu jenieckiego. Więźniowie pracują przy
budowie kolei – katorżnicza robota w niemiłosiernym upale. Brak nadziei, pustka
w oczach walącego kilofem wychudzonego majora mają upewnić widza w przekonaniu,
że bohaterowie trafili właśnie do piekła. Główny bohater jednak, razem z grupą
innych oficerów-inżynierów zostaje skierowany do grupy uprzywilejowanej. Nie
trwa to jednak długo, gdyż zostają oni przyłapani na próbie skonstruowania
radia. Eric bierze całą winę na siebie. Zaczyna się gehenna, której przebiegu
nie zna nikt poza nim samym i jego bezpośrednim oprawcą. Gehenna, którą zabiera
ze sobą w powojenne życie jako niezaleczoną traumę. Towarzyszy jej pragnienie
zemsty, nocne lęki, ataki obłędu i wieczna ucieczka od bliskości. Miłość ożywia
go wprawdzie, ale nie na długo. Nie da się zbudować nic trwałego, jeśli ma się
spustoszone wnętrze, w którym szaleją żądza odwetu i nieukojony ból.
Dorosłego Erica gra właśnie Colin Firth i robi to w
charakterystyczny dla swojego aktorstwa sposób. Minimalizm i subtelność,
wsparte – gdy trzeba – mocnym, niemal naturalistycznym akcentem, inteligentnie
rozłożone akcenty na poszczególne odcienie osobowości i Erica oraz jej
przemiany – nieśmiałość, dowcip, agresję, inteligencję, upór. Firth potwierdza
klasę swego aktorstwa, choć mimo wszystko mam wrażenie, że trudno mu
przeskoczyć samego siebie po Samotnym
mężczyźnie i Jak zostać królem (w
tym wypadku zdecydowanie wolę angielski tytuł The King’s speech). I tego już wyjaśnić nie potrafię… Przynajmniej
na potrzeby tego tekstu – to zaledwie irracjonalne odczucie. Najbardziej
wzrusza mnie w ostatniej scenie, gdy obejmuje ramieniem swego dawnego oprawcę i
gest ten nie ma w sobie nic z przesady czy patosu. Jest niezręczny, a jednocześnie
pewny i zdecydowany; bardzo męski, a jednocześnie delikatny – kruchy jak
rodząca się nadzwyczajna przyjaźń i nadzieja na pojednanie.
Droga Erica jest więc faktycznie drogą do zapomnienia. Nie o
tym, o czym się zapomnieć nie da – o bólu, strachu, upokorzeniu, ale o tym, o
czym zapomnieć trzeba, jeśli chce się żyć normalnie i nie budzić się w nocy z
krzykiem i zimnym potem na czole. To droga do zapomnienia o nienawiści. Droga,
którą pokonać może tylko człowiek prawdziwie silny i szlachetny.
To film o podróży człowieka w głąb własnej duszy i
przejmująca lekcja wybaczania. Ale to także film o wielkiej miłości; o
kobiecie, która za wszelką cenę pragnie przeprowadzić ukochanego przez mroki
jego duszy. I jest przy nim, choć on swoją podróż odbywa w samotności. Jej obecność polega na czekaniu i poznawaniu
przerażającej prawdy o jego przeszłości.
Mądre kino, choć nie bez pewnego hollywoodzkiego zadęcia…
Wybaczalnego, bo dzięki świetnemu aktorstwu film jest autentyczny i prawdziwy.