22.11.63, reż. Kevin MacDonald, Fred Toye, James Franco USA 2016.
Na podstawie powieści Stephena Kinga Dallas'63
Tym razem będzie o serialu. Nie pisałam o tym jak do krwioobiegu dostała mi się metamfetamina produkowana przez Waltera White’a i Jesse’ego Pinkmana, ponieważ Breaking Bad obejrzałam na długo po premierze ostatniego sezonu. Znający się na tym ludzie uznali, że to jedna z najlepszych produkcji telewizyjnych w historii tego medium, a ja pod tą opinią podpisuję się obiema rękami. Ciekawa jestem jednak, czy widzieliście już 22.11.63? A jeśli widzieliście, to co Wy na to?
Ja - dzięki czyjejś świetnej intuicji i wiedzy - widziałam. Dziękuję. Kropka.
22.11.63 to napisany na podstawie powieści Dallas’63 Stephena Kinga (i przez niego także wyprodukowany) miniserial o wyjątkowym nauczycielu angielskiego, któremu powierzona zostaje misja zmiany historii. Jake Epping przenosi się w czasie, aby ocalić Johna Fitzgeralda Kennedy’ego przed śmiercią od kuli zamachowca. Jedna z najbardziej działających na wyobraźnię afer w historii XX wieku stała się punktem wyjścia dla opowieści o miłości, determinacji, rozczarowaniu i poświęceniu.
Nie chcę “spoilerować” tym, którzy jeszcze serialu nie widzieli, ale korci mnie, żeby rozpisać się tutaj o niuansach fabuły, o fenomenalnym zaplataniu wątków, budowaniu nastroju i mistrzowskim storytellingu. Z dziką frajdą wgryzłabym się w to, co pod powierzchnią, żeby opowiedzieć o subtelnie ukrytym w tej historii filozoficznym przesłaniu, że nic nie dzieje się przypadkiem, że każde spotkanie i każde zdarzenie ma swoją przyczynę i głęboki sens. To bywa trudne do pojęcia w jednostkowym wymiarze, ujawnia się dopiero w szerszym kontekście. Historia jest jak ekosystem, w którym każde stworzenie pełni swoją rolę. Nawet jeśli pozornie wydaje nam się, że bez komarów można się obejść (w moim jednostkowym, osobistym wymiarze obeszłabym się bez nich na pewno), to stanowią one pokarm dla ptaków i innych owadów, które z kolei stanowią pożywienie dla innych zwierząt. I tak jak w łańcuchu pokarmowym nie można usunąć ani jednego ogniwa, tak w historii każde wydarzenie, nawet najbardziej bolesne i trudne do zrozumienia, jest elementem niewymienialnym. To jest przesłanie tej opowieści.
Stephen King stworzył historię opartą na mocno już zgranym motywie podróży do przeszłości. Mamy tu nawiązania (a nawet pożyczki) do Opowieści z Narni, do Powrotu do przeszłości, Jankesa na dworze Króla Artura... Wymieniać dalej? Daruję sobie,, ponieważ zastosowanie tego zgranego motywu w tej historii ma ogromną świeżość i wiarygodność psychologiczną. Bezbłędnie wyważone zostały tutaj proporcje między wątkami romantycznymi, fantastyką, historią i dyskretnym humorem. J.J. Abrams, Bridget Carpenter oraz Stephen King, czyli autorzy adaptacji wiodą na manowce nawet najbardziej wyćwiczonego widza. Aktorzy są świetni, energetyczni, piękni i subtelni, a grane przez nich postacie wyraziste, wzbudzające emocje i zaangażowanie. Narracja filmowa płynna i elegancka. Dbałość o każdy szczegół zachwycająca.
To po prostu bardzo dobrze sfilmowana historia, a przy tym naprawdę doskonały produkt. I tutaj dochodzę do myśli, która stała się pretekstem do napisania tego krótkiego tekstu. Mam wśród moich znajomych (nawet bardzo bliskich) takich, którzy dzielą kino na artystyczne i komercyjne. To taki typ miłośników kina, którzy oceniaja film (serial) po wynikach oglądalności. Im wyższe, tym ich ocena bardziej krytyczna. To ludzie, którzy mówią: “Ja wiem, że to dobry film, że to jest świetnie napisane i w ogóle, ale mnie się nie podoba”. Oczywiście, o gustach się nie dyskutuje, ale na pytanie dlaczego się nie podoba pada odpowiedź: “bo to takie komercyjne”.
Tymczasem kino, literatura, teatr, malarstwo i każda inna sztuka dzielą się w moim przekonaniu na DOBRE i ZŁE. To czy coś się komu podoba, czy nie oczywiście pozostawiam indywidualnej ocenie i każdą opinię szanuję. Jednak jasno i wyraźnie chcę powiedzieć, że od widzów świadomych, oczytanych i lubujących się w “kinie artystycznym” oczekuję czegoś więcej niż argumentu “komercyjne, więc złe”. Jestem stałym widzem Nowych Horyzontów, potrafię zachwycić się nudą w kinie, a za Czechowa dałabym się pociąć, ale szczerze mówiąc chyba jeszcze bardziej zachwyca mnie twórca, który potrafi sprawić, że - mimo całego mojego zaplecza w postaci w miarę rozwiniętych wiedzy, intelektu i emocjonalności - idę za jego historią z ufnością dziecka, wierzę w iluzję i w to, że kryje się w niej jakaś ponadczasowa prawda, coś mi bliskiego, z czym mogę i chcę się utożsamić.
22.11.63 ma taką moc. A teraz przeczytam książkę i rozłożę tę adaptację na czynniki pierwsze. Będę się pławić w mistrzowskiej komercji! Dziękuję za uwagę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz