środa, 4 maja 2011

Ofiara wciąż się powtarza.

Młyn i krzyż, reż. Lech Majewski, Polska - Szwecja 2011

             Wygląda na to, że ostatnio znacznie więcej oglądam niż czytam. Ukryte gdzieś z tyłu głowy poczucie winy z tego powodu znika, gdy oglądam filmy tak głęboko zanurzone w sztuce i mądrości jak Młyn i krzyż. Powodów do obejrzenia tej najnowszej produkcji Lecha Majewskiego (Basquiat - Taniec ze śmiercią, Wojaczek, Angelus) jest wiele. I warto było zobaczyć go właśnie w czas Wielkiego Postu, w czas refleksji nad sensem życia, cierpienia, w czas, kiedy robimy rachunek sumienia. Przynajmniej powinniśmy... Warto było też napisać o tym w czas Wielkiego Postu, ale jakoś się nie złożyło... Wracam jednak do tego tematu, bo film w niektórych kinach wciąż można zobaczyć (na przykład w warszawskiej Feminie).
              Sporo powstało już w historii kina filmów inspirowanych dziełami malarskimi - wyjątkowość Młyna i krzyża polega na tym, że obraz Bruegla Procesja na Kalwarię nie jest li-tylko inspiracją. Jest przestrzenią - miejscem i czasem, w jakich dzieje się akcja filmu, jest całym światem przedstawionym, a przynajmniej jednym z tych światów, gdyż film odczytywać można na kilku co najmniej płaszczyznach interpretacyjnych.
              Zacznijmy zatem od przyjrzenia się obrazowi...
Pieter Bruegel, Procesja na Kalwarię, 1564

             Zbudowany jest z siedmiu różnych perspektyw, znajduje się na nim pięćset postaci, z których każda ma swoją historię, ale ta najważniejsza postać - ta najważniejsza opowieść - jest ukryta...To częsty zabieg na obrazach Bruegla. Wystarczy przywołać znany niemal wszystkim Upadek Ikara. Trzeba wysilić wzrok, umysł i serce, żeby dostrzec najistotniejsze... W centralnym miejscu Procesji na Kalwarię, wśród tłumu przedziwnych postaci, można dostrzec upadającego pod ciężarem krzyża Chrystusa. Ludzie na płótnie nie dostrzegają jednak tego wydarzenia, które miało zmienić świat, bieg historii... Patrzą na Szymona Cyreńczyka, którego straż odciąga od żony, by pomógł nieść krzyż... Nad całym tym widokiem góruje wysokie wzniesienie, a na nim tajemniczy młyn. W prawym dolnym rogu, z twarzą przytuloną do słupa stoi także sam autor i przygląda się  temu wydarzeniu. 
           Lech Majewski zrobił film mądry i piękny. Być może stało się tak dzięki zastosowaniu w produkcji zdecydowanie niekomercyjnej techniki komputerowej typowej dla kina akcji. Po raz kolejny zagrała też przestrzeń Jury Krakowsko-Częstochowskiej - w 1967 Wojciech Jerzy Has (mistrz Majewskiego) "oszukał" widzów Rękopisu znalezionego w Saragossie. Wtedy Jura grała gorącą Andaluzję, tym razem holenderski chłód.
           Majewski powtarza w swoim filmie tezę Bruegla, że najważniejsze jest trudne do zauważenia, że ofiara powtarza się każdego dnia, a my przechodzimy koło niej obojętnie albo pełni niemocy. Jedna z pierwszych scen filmu - okrutna śmierć młodego człowieka, pokazana w sposób niezwykle plastyczny - ma wymowę przede wszystkim symboliczną. Ma pokazać, że tamta niewinna ofiara sprzed 2000 lat była i jest częścią codziennego życia, tak jak i śmierć jest częścią życia. Stąd tytuł - młyn to krzyż puszczony w ruch, młyn to czas, który zatrzymuje się w chwili ofiary...
            W pewnym sensie Majewski oswaja nas więc ze świadomością śmierci, ale ważniejsze wydaje się to, co mówi w sensie aksjologicznym. Zło jest częścią życia, wszyscy jesteśmy za nie odpowiedzialni, wszyscy mamy swój udział nie tylko w tamtej krzyżowej ofierze, ale w każdej innej również. Paradoksalnie, ta odpowiedzialność ma wymiar egzystencjalny, nic nas z niej nie zwalnia, ani wiara, ani brak wiary.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz