Skóra, w której żyję, reż. Pedro Almodóvar, Hiszpania 2011.
Almodóvara albo się wielbi jako mistrza kina, albo nie znosi jego stylu. Ja należę do tej pierwszej grupy - bezwzględnie i niezmiennie od lat. Kilka dni temu miałam więc kolejną ucztę duchową i żałuję tylko, że nie włączyłam sobie jakiegoś dyktafonu, ponieważ po powrocie z kina sama ze sobą prowadziłam ożywioną dyskusję na temat tego filmu (nie jestem wariatką - po prostu lubię głośno myśleć). Tyle pootwierał mi szufladek, tyle pytań zrodził...
To pierwszy film w karierze Almodóvara, będący adaptacją powieści (Tarantula Thierry'ego Jonqueta). Nie znam dzieła Jonqueta, nie potrafię więc powiedzieć jak dalece Almodóvar naznaczył ten tekst swoim piętnem. Znam jednak inne jego filmy i mogę stwierdzić z pełną odpowiedzialnością, że Skóra, w której żyję to film ze znakiem jakości Almodóvara, z jego estetyką i specyficzną poetyką ironicznego optymizmu. Tak, właśnie optymizmu - zawsze oglądając filmy tego reżysera odnoszę wrażenie, że nawet najgorszy koszmar, najgorsze ziemskie piekło ostatecznie może stać się źródłem szczęścia. Takiego, które przychodzi z najmniej oczekiwanej strony. Nazwałabym to anty-tragiczną ironią.
Tak jest w i tym filmie, który stawia istotne pytania w sferze etycznej, obyczajowej, ale i egzystencjalnej. I nie ma prostych odpowiedzi na te pytania. Rola kata i ofiary nie jest trwała, zmienia się w zależności od okoliczności, a między obiema stronami powstaje więź silniejsza niż miłość i nienawiść razem wzięte. Komu współczuć? Po czyjej stronie stanąć? Z kim się utożsamić? Istotne jest też określenie miejsca i czasu, w których przebiega granica, gdzie i kiedy następuje przejście z jednej roli w drugą, wreszcie kiedy zmienia się nasza - widzów - perspektywa widzenia...
Problem winy i kary oraz odpowiedzialności za swoje czyny jest w filmach Almodóvara jednym z dwóch najważniejszych motywów (przynajmniej według mnie). I tak jak we wcześniejszych znanych mi dziełach nie ma tutaj natrętnego moralizowania, nie ma jasno postawionej granicy między dobrem a złem. "Jestem tą siłą, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro" pisał Goethe w Fauście - Almodóvar wydaje się iść tym tropem w swojej aksjologicznej wizji świata.
Drugim wątkiem obecnym w jego filmach jest kwestia tożsamości, przede wszystkim tożsamości seksualnej. To problem osobisty i głęboko przez reżysera przeżywany we wszystkich jego filmach. W Skórze... kwestia ta została potraktowana dosłownie, doskórnie można by powiedzieć. To powiedzonko "czuć się jak we własnej skórze" w tej historii nabiera znaczenia fundamentalnego. Zmiana skóry wiąże się tutaj ze zmianami w każdej dziedzinie życia, łącznie z płcią...
Mogłabym te pytania i problemy mnożyć, nie chcę jednak psuć przyjemności tym z Was, którzy filmu jeszcze nie widzieli, bo musiałabym zdradzić zbyt wiele treści. Dodam więc jeszcze na koniec, że te wszystkie treściowe walory są - jak zwykle u Almodóvara - wzmocnione jego wysmakowaną estetyką. Niektórzy nazywają ją estetyką kiczu... Może, ale jeśli nawet, jest to kicz traktowany nie jako cel, tylko jak środek wyrazu. U Almodóvara wszystko jest piękne - ludzie, miejsca, przedmioty... Wręcz nienaturalnie piękne. Nie można jednak traktować tej cechy stylu jako wady - jest ona świadomym wyborem artysty, który nie sili się na realizm.Chyba że jest to realizm magiczny i potraktujemy Almodóvara jak kinowego Marqueza.
Almodovar to pop art w sztuce filmowej.
OdpowiedzUsuńPiękna recenzja, podpisuję się obiema rękoma :)
Chociaż z tym optymizmem... to chyba tylko chorobliwi optymiści mogą dostrzec to "źródło" (trafnie ujęte), bo trzeba trochę poszukać, żeby znaleźć...