środa, 2 sierpnia 2017

Matyszczak do pisania, a Gucio na prezydenta


Charakteryzuje ją przede wszystkim zasuszenie, wynikłe z tego, że żywi się jedynie powietrzem, najchętniej odtłuszczonym. Ma nienaturalnie duży biust, który w wypadku wbicia szpilki, założę się, zrobiłby psyt! i zniknął. Z twarzy amantki spływa kilo makijażu, który musi nakładać szpachlą murarską. Innej możliwości nie widzę. Dysponuje też służbą, bo nie wyobrażam sobie, żeby mogła chociaż podrapać się własnoręcznie w tyłek z tej długości tipsami przyklejonymi do obgryzionych paznokci. I, co najgorsze, to kaleczące język polski indywiduum nigdy nie ma nic ciekawego do powiedzenia. A mimo to jadaczka mu się nie zamyka.

 Marta Matyszczak, Tajemnicza śmierć Marianny Biel, Wydawnictwo Dolnośląskie, Poznań - Wrocław 2017.

Czy zastanawialiście się kiedyś co myślą o nas nasze zwierzęta? Przyszło wam do głowy, że gdyby nagle zaczęły spisywać pamiętniki o swoim życiu z nami, czyli dwunożnymi niedorozwojami emocjonalnymi, to moglibyśmy dowiedzieć się o sobie naprawdę ciekawych rzeczy? Marcie Matyszczak to przyszło do głowy, być może za sprawą jej uroczego psiaka, który niemal codziennie wita mnie swoją sympatyczną, acz nieco cyniczną miną na Facebooku. Bez względu na to, czy sama na to wpadła, czy “ukradła” pomysł Guciowi, chwała jej za to. Choć może wypadałoby zapewnić tantiemy i procent z zysków także pupilowi. Znając Martę, wierzę, że  ten temat został już przez nią podjęty.
Bardzo trudno jest zaistnieć na rynku kryminału, który jest w Polsce od kilku lat niezwykle nasycony. Być może dlatego moja własna powieść wciąż jest w fazie konceptualnej. Lęk przed konfrontacją z moimi znakomitymi Kolegami i Koleżankami, którzy debiuty mają już za sobą nieco mnie paraliżuje... Ale ad rem! Trudność przebicia się wśród wielu nowych tytułów wymaga nie tylko talentu i znajomości warsztatu, lecz także odwagi, która pozwala spróbować czegoś nietypowego dla takiego gatunku, jakim jest kryminał. Nietypowego, a jednak - gdy się nad tym zastanowić - zupełnie oczywistego. Bo przecież, do jakiego zwierzaka bardziej pasuje robota detektywa niż do psa, który wiecznie gdzieś węszy i tak jest w tym dobry, że na całym świecie gliniarzy pieszczotliwie nazywa się psami. A najpieszczotliwiej to ich sportretował Pasikowski. Dobra, dosyć żartów! Wiecie, o co mi chodzi.
Marta Matyszczak podjęła ryzyko i wygrała. Ryzyko polegało na tym, że taki zabieg groził zaszufladkowaniem powieści jako książeczki ni to dla dorosłych, ni dla dzieci. Tymczasem Tajemnicza śmierć Marianny Biel jest najzupełniej poważnym kryminałem, z najzupełniej poważną i mroczną intrygą oraz najzupełniej nieprzyjemnymi czarnymi charakterami, po śląsku. Najzupełniej poważną, a jednak zabawną. Już Szekspir wiedział, że tak się pisze hity!
Krótko mówiąc, Matyszczak napisała uroczą powieść kryminalną, której bohaterem jest przygarnięty ze schroniska pies z trzema i pół łapy, o imieniu (a jakże!) Gucio. Jednym z bohaterów, ale według mnie najciekawszym i najtrafniej portretującym galerię ludzkich dziwolągów, z jakimi spotykamy się na kartach tej powieści. Gucio jest spostrzegawczy, bezpardonowy, kochający (wprawdzie kiełbasę w pierwszej kolejności, ale zaraz potem jest jego pan Szymon Solański) i ma zadziwiająco, jak na psa, zasadnicze podejście do urody i poprawności języka. Posługuje się wzorcową polszczyzną, choć ani trochę napuszoną i sztywną. Poza tym, świetnie zna się na ludziach. A tipsiary z powyższego cytatu rozpoznałby zapewne po zapachu fałszywych perfum Chanel, gdyby nie fosforozowały z daleka tipsami i białymi kozaczkami. Cóż, w mojej głowie tipsy i białe kozaczki to jest duet równie klasyczny, co muffiny z jagodami. Z tym że ten drugi przyprawia mnie o ślinotok, a pierwszy o mdłości.
Inni bohaterowie pozostają nieco w cieniu Gucia, nie dorównują mu ani charyzmą, ani poczuciem humoru, ani spostrzegawczością. Szymon Solański i Róża Kwiatkowska mają swoje problemy, potrzeby, przeżywają wzloty i upadki, a co najważniejsze są prawdziwi.  I dają się lubić, ale Guciowi nie podskoczą. Natomiast pozostali mieszkańcy familoka przy ulicy 11 listopada 113 w Chorzowie to w istocie ciekawy zestaw ludzkich kukieł, które odgrywają swoje przedstawienia w oknach budynku. Są zaledwie naszkicowani, ale wystarczająco wyraźnie, żeby ucieleśnić ich sobie i sprecyzować ich charaktery przy użyciu wyobraźni. Przy czym Matyszczak posługuje się metodą scenariuszową przy portretowaniu bohaterów - opowiada ich przez działanie, a nie przez opis. W końcu w jednej ławce się na tym scenariopisarstwie w WSF siedziało.
Taki układ bohaterów, podejrzanych i tropiących, przypomina klasyczną zagadkę zamkniętego pokoju, formułę ulubioną przez mistrzynię Agathę Christie. Matyszczak bardzo dobrze rozkłada według tej metody akcenty - każdy ma motyw i sposobność i do ostatniej chwili nie wiadomo kto jest mordercą, choć tropy są podrzucane i uważny czytelnik na pewno je zauważy. Intryga jest złożona i nawet jeśli momentami odrobinę (odrobineczkę!) przekombinowana, to wyłożona została wiarygodnie i przekonująco.
Powieść Marty Matyszczak ma jeszcze jedną bardzo dla mnie istotną cechę. Należę do tych czytelników kryminału, którzy fabułę, intrygę i treść zapominają w pierwszej kolejności. Do powieści Agathy Christie mogę wracać wielokrotnie, bo po kilku dniach i tak już nie pamiętam kto zabił. Najważniejszy jest dla mnie język i styl, jakim książka została napisana. I to jest wielki atut Marianny... . Szczególnie fragmenty napisane gwarą śląską, dla mnie językiem półobcym. W języku ukryty jest bowiem cały talent autora. Można wymyślić najdoskonalszą intrygę, ale jeśli nie potrafi się jej opowiedzieć, to na nic wysiłki. Czytając tę powieść, czułam, że Autorka przykładała wagę do każdego słowa, z dużym pietyzmem odnosząc się zarówno do brzmienia, jak i treści. No i do poprawności językowej, bo to bywa bolączką nawet u autorów z najwyższych półek polskiego kryminału. Niestety...
W języku koduje się też chorzowski świat przedstawiony, jego wielobarwność  i społeczna złożoność (choć w przypadku Śląska wielobarwność kojarzy mi się raczej ze wszystkimi odcieniami szarości). A wszystko to tak trafnie ujęte we fragmentach z psią narracją. Ach, ten zmysł obserwacyjny Gucia...
Ale o tym już pisałam!
Powieść ma wiele zalet, jest świetną alternatywą dla typowego kryminału z mrocznym detektywem, który często zagląda do kieliszka i nie radzi sobie z życiem, więc prowadzenie spraw i wykrywanie morderców to dla niego najlepszy sposób na ucieczkę od problemów. Solański trochę taki jest, ale ma Gucia. I ten go wyprowadza na ludzi.
W powieści poruszonych zostało kilka naprawdę ważnych tematów: samotność dopuszczająca się rzeczy tak wstydliwych, że chce się napluć samemu sobie w twarz; wstyd - rozumiany na wiele sposobów i zawsze niebezpiecznie deformujący spojrzenie na innych i samego siebie; homoseksualizm w środowisku o raczej kontrowersyjnym zabarwieniu światopoglądowym; są też zdrady, hazard, a nawet pedofilia. I gdybym miała się do czegoś przyczepić, to jedynie do tego, że tych tematów jest trochę za dużo. Każdy z nich jest bardzo pojemny i starczyłby na osobną powieść. Wrzucone do jednego wora tracą trochę ze swojej mocy. Nie jest to jednak zarzut, który odbiera tej powieści wartość. Raczej refleksja, że mam podobnie i trudno mi się zdecydować na trzymanie jednego tematu, bo jest tyle ważnych i interesujących rzeczy, o których trzeba i warto napisać.
Niecierpliwie czekam do września na nową powieść Autorki pt. Zbrodnia nad urwiskiem, a potem na kolejne. Ma świetne pióro i znakomity zmysł obserwacji, które w połączeniu z poczuciem humoru zapewniają doskonałą literacką rozrywkę.
Jednym zdaniem: Matyszczak do pisania, a Gucio na prezydenta!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz