
Po co więc tak się męczyć? Każdy ma pewnie inny powód. Ja jeżdżę na Nowe Horyzonty dla kina i dla spotkań z ludźmi, którzy tak jak ja kochają filmy. Więcej nie trzeba... W tym roku weszłam do sali kinowej trzydzieści pięć razy, ale z dwóch filmów wyszłam (tylko z dwóch! w poprzednich latach to było zwykle około pięciu). Z jednego, bo zasnęłam na początku i potem już nie wiedziałam o co chodzi w kryminalnej intrydze (Morderstwo w hotelu Hilton), a z drugiego, bo nie było warto na niego w ogóle wchodzić (Trzy kobiety). Pozostałe filmy, nie licząc wspomnianych zgniłków, to były całkiem dobre wybory. Zresztą, Dumonta i Leto też warto było zobaczyć, choćby po to, żeby wiedzieć, że samo wielkie nazwisko nie wystarczy, żeby szmira przestała być szmirą, a po drugie, żeby dojść do granicy eksperymentów w kinie, za którą już nie ma się do czynienia z filmem, tylko z audiowizualną ekspozycją nadającą się bardziej do jakiegoś muzeum sztuki współczesnej niż do kinowej dystrybucji. Uff! Długie zdanie!
Bez względu na te wszystkie niedogodności była to jednak świetna edycja. Spośród trzydziestu trzech filmów, które obejrzałem niemal wszystkie były warte poświęconego im czasu. Niektóre z nich zostaną ze mną na zawsze. Trudno powiedzieć czy to będą właśnie te, które dzisiaj znalazły się w mojej pierwszej dziesiątce, bo czasami ten ogląd zmienia się, gdy obejrzę któryś z filmów po raz drugi bez całej tej festiwalowej otoczki. Zresztą, o ile wybranie pierwszych pięciu filmów trudne nie jest, o tyle dalej zaczyna to być trudne, bo wszystkie trzymają naprawdę wysoki poziom. Udało się jednak i wybrałam moją Złotą Dziesiątkę Nowych Horyzontów 2017.
Miejsce 10.
Marlina: zbrodnia w czterech aktach, reż. Mouly Surya, Indonezja 2017.

Miejsce 9.
Twój Vincent, reż. D. Kobiela, H. Welchman, Polska - Wielka Brytania 2017.

Miejsce 8.
Honorowy obywatel, reż. G. Dupart, M. Cohn, Argentyna - Hiszpania 2017.

Żyjemy w czasach terroru sukcesu. Tymczasem artysta, który osiąga sukces i uznanie, staje się autorytetem i celebrytą. Jego bunt i nonkonformizm zostają okiełznane przez sławę, pieniądze i uwielbienie. Nie potrafi już stworzyć nic nowego i świeżego. Ten film to historia wybitnego pisarza, który w pierwszej scenie filmu odbiera Nagrodę Nobla i wyraża ubolewanie wobec tego faktu, bo ma świadomość, że jako artysta właśnie się skończył. Od tej pory pisze jedynie referaty, udziela wywiadów i uświetnia uroczystości. Zresztą, w większości z nich i tak odmawia udziału. Dopiero gdy przychodzi zaproszenie do jego rodzinnego miasteczka w Argentynie, czuje na nowo zew przygody i jedzie tam w nadziei na znalezienie inspiracji. Cudowne zderzenie oczekiwań i zmitologizowanych wspomnień z realnym życiem. Film skojarzył mi się z Wizytą starszej pani Dürrenmatta. Wprawdzie bohater nie żąda ofiary z niczyjego życia, ale w pewnym sensie przybywa tam, żeby na ich codziennym szarym życiu żerować i w nim szukać inspiracji do nowej powieści. Intrygujące, nieoczywiste kino, pozostawiające widza w zawieszeniu między prawdą a fikcją.
Miejsce 7.
A Ghost Story, reż. David Lowery, USA 2017.
Miejsce 6.
Fantastyczna kobieta, reż. Sebastián Leilo, Chile - Hiszpania - USA - Niemcy 2017.
Film trochę w stylu Almodovara, ale pozbawiony jego ciężkiej estetyki, przez co postać głównej bohaterki staje się bardziej realna, prawdziwa i naturalna. Leilo nie podkreśla powiem transgeniczności swojej bohaterki (i aktorki), skupia się raczej na jej emocjach, osobowości i dążeniach. Bohaterka walczy bowiem o prawo do pożegnania ukochanego mężczyzny, który umarł niemal na jej rękach. Przeszkadza jej w tym nie tylko jego rodzina (co jest do pewnego stopnia zrozumiałe), ale także odarte z wszelkiej wrażliwości urzędy, które uosabia mało sympatyczna pani z Wydziału do Spraw Przestępstw Seksualnych.
Najbardziej podoba mi się w tym filmie scena, gdy bohaterka leży nago na łóżku, nogi ma lekko podkurczone, a na tzw. “wzgórku Wenery” opiera lusterko, w którym odbija się jej twarz. Lusterko zasłania genitalia - nie widać więc czy są one męskie, czy żeńskie. I nie ma to znaczenia. O tym właśnie jest film.
Miłość nie ma płci. Smutek nie ma płci. Rozkosz nie ma płci.
Miejsce 5.
Suka, reż. Marianna Palka, USA 2017.

A proporcje między komizmem i dramatem wyważone są idealnie, żeby widza cały czas trzymać w ryzach jak... suka mięso w pysku. Świetny film - dla kobiet w wymiarze terapeutycznym, dla mężczyzn - instruktażowym.
Miejsce 4.
Niemiłość, reż. Andriej Zwiagincew, Rosja - Francja 2017.
Trzęsą mi się ręce nad klawiaturą, gdy zaczynam pisać o tym filmie, bo ciąży mi poczucie odpowiedzialności - to nie jest film dla ludzi o słabych nerwach. Żaden Zwiagincew nie jest. Przyznam, że na mnie wciąż największe wrażenie robi jego debiut, czyli Powrót, który po raz pierwszy widziałam w nieistniejącym już grudziądzkim kinie Helios na DKF-ie organizowanym przez pana Jerzego Rębisza. To kino stało obok mojego pierwszego rodzinnego domu, a dziś nie pozostała po nim nawet jedna cegła i przyjdzie kiedyś czas na posta tylko o tym kinie i związanych z nim emocjach. Teraz świadomie uciekam trochę od pisania o Niemiłości, bo to jest film, który boli. Po prostu fizycznie boli. Nie ma według mnie gorszego zła niż brak miłości dla własnego dziecka. Dlatego tak trudno skupić się na artystycznych walorach tego obrazu, choć - jak to zwykle u Zwiagincewa - każdy kadr jest małym dziełem sztuki. Ten film przywraca moc i rangę jednemu z najważniejszych zdań w polskiej poezji współczesnej. Zdaniu, które zagarnęły zakłady pogrzebowe, okolicznościowe kartki i banalne przemówienia polityków. “Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą”. (Jan Twardowski).
Miejsce 3.
The Square, reż. Ruben Östlund, Szwecja - Niemcy - Francja - Dania 2017.
Z filmu Östlunda wyszłam z ogromną potrzebą dyskusji o sztuce, o człowieczeństwie w XXI wieku, o prawdzie i fałszu, o hipokryzji i autentyczności. Chciało mi się mówić i mówić. To film, który najmocniej mnie nakręcił, a jednocześnie nie wbił emocjonalnie w fotel. Östlund naśmiewa się z zadęcia współczesnej sztuki i współczesnego człowieka reprezentującego tzw. upper middle class. Rozpoczął tę krucjatę już w Turyście, a w swoim najnowszym dziele temat rozwinął i pogłębił. To jeden z filmów, do którego wrócę na pewno, bo w nawale konkurencyjnych seansów nie na wszystko mogłam zwrócić należytą uwagę. A jest on znaczeniowo bardzo pojemny, ale najważniejsze wydaje mi się oskarżenie wobec współczesnej sztuki, która tak bardzo stara się przekraczać kolejne granice, że traci z oczu prawdziwy sens tworzenia - kontakt z drugim człowiekiem. Do czego zaprowadziła nas cywilizacja, skoro trzeba tworzyć kwadraty azylu, żeby człowiek mógł liczyć na to, że jego prośba o pomoc zostanie wysłuchana?
Miejsce 2.
Frantz, reż. Franoçois Ozon, Francja - Niemcy 2016.
Dzień wcześniej obejrzałam Podwójnego kochanka Ozona, całkiem przyjemny thriller erotyczny i podobnie zakręconej, abstrakcyjnej konwencji spodziewałam się po Frantzu. A tu zaskoczenie, bo Frantz to kino spokojne, wyciszone i nieprzekombinowane. Bardzo prosta historia opowiedziana pięknym filmowym językiem. Pełna harmonia między treścią i formą oraz uniwersalny wymiar doświadczeń i emocji bohaterów. Akcja dzieje się na początku XX wieku, tuż po zakończeniu I Wojny Światowej w małej niemieckiej miejscowości, gdzie wciąż panuje bardzo silna niechęć wobec zwycięskiej Francji. Do jaskini lwa przyjeżdża młody Francuz, aby poznać rodzinę swego niemieckiego przyjaciela, którego poznał przed wojną. Dla cierpiących rodziców i narzeczonej poległego na wojnie Frantza ta znajomość staje się balsamem i pomaga im wyjść z depresji.
Ozon zdaje się pytać tym filmem o to, jak daleko można posunąć się w kłamstwie i czy na pewno zawsze jest ono złe. Pokazuje też, że motywacja bywa ważniejsza od faktów, a wina i przebaczenie to tylko dwa końce tego samego kija. Jak prawda i fałsz.
Miejsce 1.
Ptaki śpiewają w Kigali, reż. Joanna Kos-Krauze, Krzysztof Krauze, Polska 2017.

To pierwsze miejsce na podium jest spowodowane bardzo emocjonalną reakcją na ten film. Jestem jednak orędowniczką teorii, że właśnie umiejętność rozbudzania i manipulowania emocjami w kinie jest dla mnie jako widza najważniejsza. Zachwyciły mnie też zdjęcia, zwłaszcza nienachalnie stosowane przeostrzenia, zawsze wtedy, gdy potrzebne.
Nie jestem obiektywna, nie wytłumaczę się z tego pierwszego miejsca. W sercu pozostało drżenie, a w głowie myśl, że ludzkość jest zawsze o krok od ludobójstwa, o jeden fałszywy krok. A najgorsze, że nie wiadomo czy już został postawiony, czy nie.
To wszystko. Widziałam jeszcze dwadzieścia trzy filmy i każdy z nich zasługuje chociaż na jedno zdanie, ale z litości dla moich Czytelników pozostawię już te dwadzieścia trzy zdania dla siebie.
Lub do następnego posta.
Nice post thank you Phukwane
OdpowiedzUsuń