poniedziałek, 17 października 2016

Szczygielski i Małecki, czyli powiew świeżości w polskim kryminale



Miałem krew na rękach, chociaż nigdy nikogo nie zabiłem.
Otarłem pot z czoła. Po chwili usłyszałem swój świszczący, krótki oddech, który mieszał się z charczeniem i pojękiwaniem nagiego człowieka leżącego u moich stóp.

Robert Małecki, Najgorsze dopiero nadejdzie, Wydawnictwo Czwarta Strona, Poznań 2016.

Krążył po mieszkaniu z furią bijącą z każdego kroku. Kaśka wodziła za nim wzrokiem, ale unikała patrzenia w oczy. Wolała nie prowokować. Zdarzało się, że wbijano jej takie spojrzenia razem z kilkoma palcami.

Bartosz Szczygielski, Aorta, Wydawnictwo WAB, Warszawa 2016.

Bartka Szczygielskiego i Roberta Małeckiego poznałam podczas Międzynarodowego Festiwalu Kryminału we Wrocławiu w 2014 roku. Braliśmy udział w warsztatach literackich, towarzyszyliśmy sobie podczas śniadań, spacerów po Wrocławiu i nasiadówek w Literatce oraz Mleczarni. Przepiękny czas, cudowne wspomnienia i trwałe znajomości. I taki wspaniały prezent na jesień - dwa kapitalne debiuty.
Chciałam napisać o każdej z książek z osobna, ale przeczytałam obie niemal jednym tchem i myślę o nich razem, bo chociaż obie są świadectwem narodzin bardzo dobrych pisarzy i reprezentują ten sam gatunek literacki, to bardzo się różnią. Na szczęście! Bo to właśnie jest dowodem na osobowość i kunszt autorów.
Najgorsze dopiero nadejdzie Małeckiego chwyta za gardło już pierwszym zdaniem: “Miałem krew na rękach, chociaż nigdy nikogo nie zabiłem”. Pierwsze zdanie jest najważniejsze i dla autora, i dla czytelnika, ponieważ obydwoje zabiera w podróż i jest rodzajem umowy między tymi dwojgiem. Pierwsze zdanie w powieści Małeckiego było obietnicą historii zawiłej, niejednoznacznej i bolesnej. I autor słowa dotrzymał. Poza tym, akcja dzieje się w mieście dobrze mi znanym i bliskim. W Toruniu spędzałam niemal każde wakacje w dzieciństwie, do dziś często tam bywam z racji rodzinnych powiązań - moja mama jest torunianką. Na dodatek pochodzę z Grudziądza - miasta, które w powieści zostało kilka razy wspomniane. Lokalny patriotyzm został mile połechtany.
Bardzo podobało mi się zastosowanie pierwszoosobowej narracji, która pozwoliła mi skleić się z bohaterem i uwierzyć mu. Wybór narracji to jedna z trudniejszych decyzji autorskich, przynajmniej dla mnie. Niby 50% szans, a jednak łatwo tutaj o błąd. Czasami wychodzi on na jaw dopiero wtedy, gdy połowa książki jest już napisana i trzeba pracę zaczynać od nowa. Tym bardziej cenię trafność decyzji autora.
Największą zaletą tej powieść jest jej bohater - Marek Bener. Facet da się lubić - jest odważny, zdecydowany i bezkompromisowy i, co najważniejsze, potrafi kochać aż do bólu i szaleństwa. Popełnia błędy - uwielbiam bohaterów, którzy się mylą, błądzą i dostają ostro w d... zanim znajdą rozwiązanie. W zasadzie cała misternie przez autora utkana intryga kryminalna jest tylko tłem dla sprawy o wiele ważniejszej, osobistej, rodzinnej, małżeńskiej. Małecki subtelnie przemyca także poprzez swojego bohatera pewną smutną prawdę o człowieku - w każdym z nas tkwi zło, które może się obudzić, gdy dotrzemy do swojej granicy. I każdy z nas ma ją w innym miejscu.
Bardzo jestem ciekawa, w jakie mroczne otchłanie zanurzy się Bener w poszukiwaniu Agaty w kolejnych tomach. I czy ją znajdzie?
Najwspanialsza w pisaniu jest potęga kreacji. Kształt, kolory i atmosfera świata przedstawionego zależą od nas, bohaterowie noszą w sobie nasze lęki i słabości, ale i marzenia o tym, jacy chcielibyśmy być. Komisarz Gabriel Byś - trochę zagubiony, z poczuciem niedocenienia, ambitny. Z nieodłącznym papierosem (skąd ja to znam? - patrzcie na blurb okładki i zdjęcie autora) i błyskotliwą inteligencją. Niewystarczającą jednak, by zrozumieć kobiety. A z drugiej strony Kaśka - prostytutka, która pragnie uwolnić się od swojego życia. Cwana, odważna i bardzo twarda, a przy tym mająca całkiem wrażliwe serducho, nawet wtedy, gdy w niczym jej się to nie przyda, a może nawet zaszkodzi. I jeszcze Monika, Pilsz - warto przeczytać Aortę, choćby po to, żeby ich wszystkich poznać.
Ale nie tylko dlatego. Pierwsze czterdzieści stron Aorty Bartek pokazał mi krótko po warsztatach, na których się poznaliśmy. Już wtedy czułam, że to będzie prawdziwa krwista bomba. I nie zawiodłam się. Do ostatniej strony autor zapewnia obcowanie z intrygującą plejadą postaci, emocje napędzane na przemian strachem i nadzieją oraz odwagę w mówieniu o krzywdzie, jak się dzieje słabym i pozbawionym wsparcia; o wykorzystywaniu tych, którzy nie mogą się bronić. Wielką wartością Aorty jest to, że powieść podejmuje temat w pewnym sensie odłożony do lamusa, trochę zapomniany. Mafia pruszkowska rozbita , więc jest to temat z pozoru przebrzmiały, który obecnie jest częściej przedmiotem żartów niż poważnej refleksji. Szczygielski przywraca tej sprawia należytą wagę.
Jest jeszcze coś niezwykle unikatowego i stanowiącego jedyny w swoim rodzaju znak rozpoznawczy - poczucie humoru i to, co w twórczości literackiej cenię najbardziej, czyli umiejętność zakodowania w języku mentalności danego społeczeństwa i natury ludzkiej. Połączenie tych dwóch cech prozy Szczygielskiego sprawiło, że Aortę czytałam z prawdziwym zachwytem. Z takim talentem można pisać wszystko. Fakt, że moje nazwisko pojawia się w podziękowaniach traktuję jako zaszczyt.
O minimalnej zazdrości, która mi towarzyszyła podczas czytania obydwu powieści zmilczę.
No dobrze, nie takiej minimalnej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz