czwartek, 21 lipca 2016

Wątpliwości wokół Almodóvara


Julieta, reż. Pedro Almodóvar, Hiszpania 2016 r.

Wystawa Marc Chagall i malarze europejskiej awangardy, Muzeum Miejskie we Wrocławiu.
      Zaczęło się Święto Kina we Wrocławiu, moje kolejne już Nowe Horyzonty. Pierwszy dzień był długi, upalny i naznaczony kolorami surrealizmu i awangardy.
Przyjechałam wczoraj do Wrocławia wcześnie, a pierwszy seans miałam dopiero na 20:30. Było więc sporo czasu na zakupy, spacer i... wystawę prac graficznych Marca Chagalla i innych twórców europejskiej awangardy, w tym Picassa, Matisse’a czy mojego ulubionego Miró. Wystawa prezentowana jest w Miejskim Muzeum we Wrocławiu do końca sierpnia. W przyjemnym chłodzie starego budynku Pałacu Królewskiego można obejrzeć elegancko wyeksponowane grafiki i litografie, które stanowią wybór dzieł zgromadzonych w Witebsku na Białorusi, gdzie Chagall się urodził.
Pisanie o malarstwie to trochę jak tańczenie o architekturze. Zwłaszcza o malarstwie surrealistycznym. Są oczywiście metody i narzędzia służące do takiego opisu, poznaje się je na specjalnie do tego przeznaczonych studiach. Ja nie potrafię pisać o obrazach. Czuję je, czasem rozumiem, ale na ogół nasycam nimi zmysły. I dlatego polecam tę wystawę, zwłaszcza przed filmowym spotkaniem z Almodóvarem, którego dyskusyjna dla wielu estetyka jest mi bardzo bliska z tego samego powodu, z jakiego zachwycają mnie obrazy Miró czy Chagala. Wypełniają one moją naturalną potrzebę obcowania z pięknem.
Od lat zastanawia mnie skąd ta ambiwalencja w ocenie filmów Almodóvara. Często rozmawiam z ludźmi, którzy mają doskonałe wyczucie kina, z których zdaniem się liczę i których opinie mnie ciekawią. I gdy przychodzi do Almodóvara pojawia się konsternacja. No bo właściwie co takiego jest w tych filmach, poza czystą i w oczywisty sposób piękną formą? Takie piękno jest nierealne, sztuczne i banalne. Może chodzi o to, że hiszpańskiego reżysera trudno jest sklasyfikować, bo robi filmy formalnie zbliżającego go do kina artystycznego, wysmakowane, dopracowane w każdym najmniejszym nawet szczególe. Z drugiej strony grają u niego gwiazdy światowego formatu, takie jak Penelope Cruz czy Antonio Banderas, a opowiadane przez niego historie są na ogół prostymi opowieściami o uczuciach.
Najnowszy film Almodóvara też wzbudza takie wątpliwości. Myślę, że krytycy reżysera mogliby go określić trzema słowami: kiczowaty, łopatologiczny, banalny. Apologeci z kolei (do których i ja się zaliczam) powiedzieliby: piękny, wzruszający, bolesny. I co ciekawe, te trzy pary określeń wcale nie są w kontekście tego filmu antonimami. Julieta  jest jednocześnie piękna i kiczowata, łopatologiczna i wzruszająca, banalna i bolesna. Jak życie, jak codzienność, jak człowiek, który zbudowany z ciała i duszy jest zarówno ograniczony fizjologią, jak i wyposażony w nieposkromioną wyobraźnię.
Ten film przypomina trochę  Wszystko o mojej matce, ale mu zdecydowanie nie dorównuje. Almodóvar ślizga się tu trochę po wierzchu tematu, skądinąnd bardzo trudnego. Żal po odejściu bliskiej osoby przebiega indywidualnie i za każdym razem inaczej. W tej historii każdy z bohaterów zostaje dotknięty doświadczeniem straty i każdy z nich inaczej ją przepracowuje. Xoan i ojciec Juliety poradzili sobie z tym doświadczeniem iście po męsku (“mężczyzna potrzebuje kobiety”, jak mówi jedna z bohaterek), znajdując nową partnerkę. Tymczasem Julieta po śmierci Xoana wpada w depresję; gdy ucieka od niej córka przy życiu trzymają ją jedynie obsesyjne wyczekiwanie i gniew, które na przemian dezorganizują jej życie. Antia natomiast  cierpienie po stracie ukochanego ojca odłożyła o kilka lat, by wcześniej zaopiekować się pogrążoną w smutku matką. Ból, który zadała matce odchodząc, potrafi zrozumieć dopiero wtedy, gdy sama doświadcza straty dziecka.
Wszystkie te relacje i zależności zostały przez Almodóvara zaledwie naszkicowane, zaznaczone. Nie wnika on głęboko w psychikę swoich bohaterów, operuje schematem, a nawet stereotypami. Udaje mu się jednak dzięki temu stworzyć obraz, w którym to, co najważniejsze, ukryte jest między scenami i słowami. Pozostawione widzowi. “Dopowiedz sobie, wyobraź, ja tylko sygnalizuję”, zdaje się mówić reżyser.
Oczywiście, można też powiedzieć, że gdyby nie piękne widoki i piękni ludzie, nie byłoby w tym filmie na co patrzeć.
Można. I za to kocham kino.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz