Nowe Horyzonty 2016, sobota 23 lipca
Mustang, reż. Deniz Gamze Ergüven, Francja - Niemcy - Turcja 2015.
Neon Demon, reż. Nicolas Winding Refn, USA - Dania - Francja 2016.
Świt, reż. Laila Pakalnina, Łotwa - Estonia - Polska 2015.
Zjednoczone Stany Miłości, reż. Tomasz Wasilewski, Polska - Szwecja 2016.
Każdego dnia wybieram filmy bez jakiegoś specjalnego klucza - liczy się to, co chcę zobaczyć i na co uda się zalogować. Zwykle jednak jest tak, że można znaleźć dla nich jakiś wspólny mianownik. W sobotę, 23 lipca, były to kobiety.
Dzień zaczął się doskonale, od filmu, który - jak do tej pory - pozostaje moim NUMBER ONE festiwalu. Mustang Deniz Gamze Ergüven to przepięknie sfilmowany obraz dojrzewania pięciu sióstr, których młodość i uroda zostają uwięzione w kulturowo-religijnych konwenansach i zasadach tureckiej prowincji. Symbolem tego uwięzienia stają się kraty w oknach i mur otaczający posiadłość. Ten film ma przede wszystkim doskonały scenariusz, w którym każda scena jest po coś, każda jest zamkniętą całością, wynika z poprzedniej i zapowiada następną. Wszyscy bohaterowie są prawdziwi, głęboko emocjonalni i nie pozbawieni skaz. Pełni rozterek, ale i determinacji. Główna bohaterka - Lale, najmłodsza z sióstr - jest zdeterminowana najbardziej. Jest symbolem nowego pokolenia tureckich kobiet, które nie zgadzają się na przedmiotowe traktowanie, na wyznaczanie im ról społecznych ograniczonych przestrzenią kuchni, dziecięcego pokoju i ewentualnie, jeśli mąż sobie zażyczy, sypialni. Warto dodać, że Lale wraz z siostrami demonstrują przekrój postaw wobec męskiej dominacji: od pełnego cichego cierpienia posłuszeństwa, poprzez dobrowolne oddanie się z miłości, aż po ucieczkę - jeśli trzeba, to nawet w śmierć. Każda z tych pięciu dziewcząt jest inna, a jednocześnie tworzą jakby jednego, złożonego psychologicznie multiprotagonistę, opowiadając los młodych tureckich dziewcząt uwięzionych w przymusie “przystojnego zachowania”.
W tym kontekście drugi sobotni seans był wobec Mustanga jak negatyw. Neon Demon Nicolasa Windinga Refna to opowieść o młodych dziewczynach z samego centrum zachodniej cywilizacji, targowiska próżności, hodującego zimne piękno bez wnętrza - z Los Angeles. 16-letnia dziewczyna marzy o karierze modelki, która przychodzi jej z łatwością, ponieważ jest niezwykle piękna. Natychmiast zwraca na siebie uwagę. Budzi zazdrość konkurencji - dziewczyn, których uroda jest na ogół dziełem chirurgów plastycznych oraz zachwyt fotografów, którzy spragnieni są naturalnego piękna. Film jest oderwany od rzeczywistości, zimny jak uroda modelek, okrutny aż do granic groteskowości. To kino eksperymentalne, skupiające się na obrazie, doskonałej harmonii wszystkich elementów, jak muzyka, dźwięk, scengorafia, zdjęcia czy świetne aktorstwo. A jednak film jest powierzchowny, wypełnia go emocjonalna pustka. Pod fascynującymi obrazami kryje się jedynie smutna prawda, że w świecie mody (i nie tylko!) pogoń za pięknem może stać się obsesją; że są ludzie, którzy dla urody zrobią wszystko. Dla mnie na kino to za mało.
Poniżej oczekiwań wypadł też film, po którym wiele się spodziewałam, czyli Zjednoczone Stany Miłości Tomasza Wasilewskiego. Akcję najnowszego filmu twórca Płynących wieżowców umieszcza w czasach transformacji na smutnym i szarym blokowisku. Przełom lat 80-tych i 90-tych to czas, który - podobnie jak reżyser - pamiętam z dzieciństwa. Życie naszych rodziców zapamiętane oczami dziecka to zdecydowanie inny obraz niż spojrzenie na nich bez cenzury. Wasilewski pokazuje emocjonalną panoramę czasów przełomu poprzez historie kilku kobiet. Bohaterki poszukują spełnienia w marzeniach niemożliwych, w marzeniach o miłości, namiętności i bliskości. Ich życie jest puste. To pokolenie stracone, poddane historycznemu eksperymentowi, pokolenie nieumiejętnie wchodzące w kapitalizm, spragnione kolorów i smaków Zachodu. Wszystkie bohaterki - fenomenalnie zagrane przez Dorotę Kolak, Magdalenę Cielecką, Julię Kijowską i Martę Nieradkiewicz - cierpią na głód miłości i rozpaczliwie próbują go zaspokoić. A partnerują im w tym między innymi Andrzej Chyra i Łukasz Simlat. W sumie jednak ich problemy wydają się wydumane i egzaltowane, jakby dorosłe kobiety zatrzymały się na poziomie nastolatek, które nie potrafią wyobrazić sobie konsekwencji swojego zachowania. Brakuje im dojrzałości. Filmowi trochę też.
W tych trzech filmach kobiety sportretowane zostały w różnych sytuacjach i kontekstach. W cykl portretów kobiet wpisują się też inne obejrzane przeze mnie na festiwalu filmy takie jak Aquarius, Sunset Song, Służąca czy Co przyniesie przyszłość. Jedne lepsze, drugie gorsze - jeszcze o nich napiszę. Chcę jednak podkreślić, że podoba mi się ta tendencja we współczesnym kinie, bo oznacza coraz więcej ciekawych ról dla kobiet.
Post scriptum:
W sobotę widziałam też polsko-łotewski Świt Laili Pakalniny, ale nie będę o nim pisać, bo wyszłam z kina. Przepiękne zdjęcia Wojciecha Staronia nie wystarczyły, aby wizję reżyserki uczynić spójną. Tak jakby twórcy zatrzymali się w pół drogi między eksperymentem a kinem opartym na fabule, film nie jest więc ani taki, ani taki. Przed projekcją reżyserka powiedziała: “nie przejmujcie się, jeśli nie zrozumiecie o co chodzi, bo w filmach chodzi przede wszystkim o uczucia”. Niestety, na mnie ten wytrych nie zadziałał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz