piątek, 29 lipca 2016

O miłości na różne sposoby


Nowe Horyzonty 2016, poniedziałek 25 lipca
Martwe wody, reż. Bruno Dumont, Francja - Niemcy 2016.
Dzieciństwo wodza, reż. Brady Corbet, Wielka Brytania - Węgry - Francja 2015.
Boris bez Béatrice, reż. Denis Cȏté, Kanada 2016.
Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie, reż. Paolo Genovese, Włochy 2016.

Poniedziałek. Tydzień zaczął się oczywiście w kinie. Na dzień dobry mocne uderzenie. Nie do końca wiedziałam czego się spodziewać, ponieważ moje wcześniejsze doświadczenia z Dumontem dawały 50% szans na satysfakcję. Po filmie Poza szatanem miałam już więcej nie oglądać filmów tego reżysera, ale po Małym Quinquinie czekałam na dwie godziny nieprzerwanej dobrej zabawy. Tymczasem trochę się rozczarowałam, choć była to jedna z ciekawszych propozycji na tym festiwalu. Martwe wody to kopalnia skojarzeń, motywów, nawiązań i drwin. To pełna mrokliwych absurdów opowieść o miłości niemożliwej, zjadliwa satyra na kino kostiumowe pełne romantycznych uniesień. Główny bohater to syn rybaka. Jego rodzina żywi się okolicznymi turystami (dosłownie!), wcześniej zdzierając z nich majątek za przeprawę przez rzekę. Scena, w której trzech chłopców zajada uszy, nosy i chrząsteczki, a matka wychodzi z domu trzymając w dłoni zakrwawioną stopę i pyta, czy mają jeszcze ochotę na gicz, jest rozbrajająco zabawna. Wszystko płynie tutaj spokojnym rytmem do czasu, gdy w pobliskiej willi zamieszkuje rodzina bogaczy, a wśród nich Billy, nastoletnia piękność - ni to dziewczyna, ni chłopak, owoc kazirodczej miłości. Do kompletu mamy jeszcze realizm magiczny, kryminał i filmową poetykę absurdu. Ogląda się to dobrze, choć ów nadmiar w pewnym momencie zaczyna być nużący.
Dzieciństwo wodza Corbeta też jest nieco nużące, ale tutaj jest to wynikiem świadomie nierówno rozłożonego tempa. Przez dwie godziny akcja rozwija się powoli. Obserwujemy samotnego, niezrozumianego chłopca, który zdradza skłonności psychopatyczne i próbuje podporządkować sobie cały dom. Rodzice jego bunt próbują zwalczyć siłą, co oczywiście prowadzi do eskalacji. Gdy matka łamie chłopcu serce, odprawiając jego nianię - jedyną bliską mu osobę, dziecko zamienia się w emocjonalną bryłę lodu. Czy tak mogło wyglądać dzieciństwo największych tyranów i dyktatorów? Czy człowiek ze skłonnością do zła się rodzi, czy też kształtują ją te najwcześniejsze doświadczenia? Film nie daje jasnych odpowiedzi na te pytania, choć przedstawia pewną fantastyczną wizję, wyobrażenie. Pozostawia jednak w przekonaniu, że brak miłości jest największym zagrożeniem dla rozwoju dziecka. I dla świata.
O miłości i jej braku mówi także film Boris bez Béatrice, ale ta kanadyjska produkcja zasługuje właściwie tylko na to, żeby ją pominąć milczeniem. Stracony potencjał pierwszej dobrej sceny, naiwny pomysł i banalny (bo nie wynikający z niczego) happy end. O! Przepraszam, spoiler! Nie szkodzi, i tak nie warto na ten film tracić czasu.
Lepiej dwa razy (lub więcej) obejrzeć włoską komedię z gorzkim zakończeniem  w reżyserii Paolo Genovese Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie (oryginalny tytuł Perfetti sconsciuti, ale polscy dystrybutorzy zawsze w kwestii tłumaczenia tytułu zwykle wiedzą lepiej...) to kino urocze, kameralne, zabawne i mądre. Świetny scenariusz i doskonałe dialogi sprawiają, że film przez cały czas trzyma w napięciu, choć akcja dzieje się tylko w jednym miejscu. Grupa przyjaciół spotyka się na kolacji - od patrzenia na jedzenie aż ślinka cieknie (to dodatkowy walor!) - podczas której pada propozycja gry w szczerość. Wszyscy wyjmują telefony, bo przecież znają się od lat i nie mają przed sobą żadnych sekretów. Oczywiście, gorzko tego pożałują, bo fakt, że człowiek ma skłonność do udawania i hipokryzji to żadne odkrycie. Pytanie jednak, co sprawia, że ludzie, z których każdy ma coś na sumieniu, zgadzają się na taką grę? Może - jak mówi jeden z bohaterów - to syndrom seryjnego mordercy, który chce być złapany?
A wspólny mianownik dla poniedziałkowych filmów? Miłość. To zawsze jest wspólny mianownik.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz