Nowe Horyzonty 2016, piątek 22 lipca 2016
Serce psa, reż. Laurie Anderson, USA 2015.
W pionie, reż. Alain Guiraudie, Francja 2016.
24 tygodnie, reż. Anne Zora Borached, Niemcy 2016.
Ja, Daniel Blake, reż. Ken Loach, Wielka Brytania, Francja, Belgia 2016.
Moja przygoda festiwalowa ma w tym roku wymiar pełnego karnetu i bardzo się z tego cieszę, choć obejrzenie pięciu filmów w ciągu dnia przerasta moje możliwości percepcyjne. Kończy się więc zwykle na czterech albo trzech i pół. Za mną trzy pełne dni festiwalu i w sumie 12 filmów. Spośród tych dwunastu wyborów większość była satysfkcjonująca, a kilka wręcz zachwycających. Lubię tę loterię. Będzie snuj czy wybitne kino? Powali mnie na kolana czy znudzi? A może zniesmaczy, wkurzy, zaboli, rozśmieszy? w tej różnorodności filmów tkwi siła Nowych Horyzontów, bo każdy znajduje tutaj coś dla siebie. Poza tym na słabych filmach też można się uczyć. Na przykład jak nie pisać.
Ale po kolei...
W piątek wynik JA : NH wypada 2:2. Zacznę od tych, które mi się nie podobały. Serce psa Laurie Anderson to film artystyczny, który ciężko sklasyfikować. Nie jest to na pewno fabuła, raczej dokument, ale pozbawiony wyraźnej struktury, amorficzny, poetycki. To kolaż animacji, zdjęć i różnego rodzaju nagrań ilustrowany monologiem autorki. Film jest rodzajem autoterapii, która pozwala poradzić sobie z odejściem najbliższych. Świetna muzyka Wszystko razem jednak - ciężkostrawne.
Gorzej z filmem W pionie Alaina Guiraudie, choć z kuluarowych rozmów wynika, że niektórych film zachwycił. To historia scenarzysty zablokowanego twórczo, który nie ma już za co żyć (nie ukrywam, że to ten wątek z opisu skłonił mnie do obejrzenia filmu). Opuszcza mieszkanie, rozdaje swoje rzeczy i wyrusza w drogę. Poznaje pasterkę owiec i szybko zostaje ojcem jej kolejnego dziecka. Bohater zostaje z chłopcem sam, bo matka go odrzuca. Z każdą sceną bohater coraz bardziej się stacza, płynie z prądem. Ostatecznie zostaje pozbawiony wszystkiego, łącznie z dzieckiem i godnością. Oskarżony o to, że “zgwałcił starca na oczach dziecka”. Krótko mówiąc, Hiob bez cenzury. Dla mnie jednak to pseudoartystyczna strata czasu. Pomysł jest. Historia jest. Bohater jest. Tylko nie ma scenariusza. Ta opowieść rozłazi się w przydługich homoerotycznych i naturalistycznych ujęciach, a scena porodu działa jak najlepszy środek antykoncepcyjny. Wszystko jest brzydkie, nastawione na ekshibicjonistyczny popis. Z filmu wyszłam z pytaniem, czy na francuskiej wsi to naprawdę każdy z każdym? Do kompletu brakowało tylko owiec.
Kolejne dwa filmy z piątku, nawet po kilku dniach festiwalu, znajdują się na szczycie mojej listy. Lubię kino bliskie człowiekowi, lubię skleić się z bohaterem, a zarówno 24 tygodnie, jak i Ja, Daniel Blake dają taką możliwość.
W 24 tygodniach bohaterka, którą jest spełniona zawodowo i rodzinnie stand-uperka, dowiaduje się, że jej drugie dziecko urodzi się z Zespołem Downa. Film Anne Zora Borached pokazuje, że ostatecznie każda kobieta pozostaje sama z decyzją o urodzeniu lub nie chorego dziecka. Każdy wybór będzie zły. Każdy. Film nie moralizuje, nie straszy patosem i na pewno nie tłumaczy jak należy postąpić. Za to szczerze wzrusza i utwierdza w przekonaniu, że większość z nas wcale nie jest zdolna do heroizmu, bo heroizm wcale nie jest ludzki, a człowieczeństwo to wypadkowa wad i zalet.
Podobnie jest w filmie Ja, Daniel Blake. Ken Loach opowiada historię klasycznego everymana, który wpada w sidła biurokracji i w zderzeniu z molochem, jakim jest systemowo zorganizowane państwo ma niewielkie szanse. Pardon! Nie ma żadnych szans. Daniel to wzruszająco nieporadny w scyfryzowanej rzeczywistości stolarz po zawale. Potrafi naprawić wszystko, oprócz komputerów. Lekarze orzekają, że jest niezdolny do pracy, ale zakład ubezpieczeń twierdzi inaczej. Aby się odwołać od tej decyzji, musi czekać na telefon z informację. Telefon jednak nie dzwoni, a więc Daniel ubiega się o zasiłek dla poszukujących pracy. Z tym, że nawet jeśli ją znajdzie, nie może jej podjąć. To porażający obraz brytyjskiego świata, jakiego nie znamy, świata biedy i bezsilności. Wielka Brytania kojarzy się z blichtrem, królową i Bridget Jones, a tymczasem Ja, Daniel Blake to film do głębi prawdziwy i uniwersalny. Pokażcie mi kraj, w którym urzędy służą człowiekowi.
Pierwszy dzień upłynął wiec pod znakiem kina (pseudo)artystycznego i społecznego. Wolę jednak to drugie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz