poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Kino w poszukiwaniu Świętego Graala


Nowe Horyzonty 2016, czwartek/piątek 28/29 lipca
Popołudnie, reż. Tsai Ming-liang, Tajwan 2015.
Syn Szawła, reż. László Nemes, Węgry 2015.
Bracia, reż. Wojciech Staroń, Polska 2015.
Nieprawi, reż. Adrian Sitaru, Rumunia - Polska - Francja 2015.
Baby Bump, reż. Kuba Czekaj, Polska 2015.

Zdarzają się takie dni na festiwalu, kiedy następuje przesyt i trzeba poszukać innej rozrywki. Zdecydowałam, że w czwartek chcę iść na nocny seans, więc zrezygnowałam z filmu w porannym paśmie, a niestety nie udało mi się zalogować na wybrany film o 16:00. Miałam więc sporo czasu na pisanie i zakupy, z których bardzo jestem zadowolona.
Z czwartkowych filmów znacznie mniej. Dwa razy wyszłam z kina. Najpierw z filmu Syn Józefa, a potem z Intruza. Pierwszy film mnie nie przekonał formą, która sprawiała, że treść schodziła na drugi plan, brakowało mi integralności między tymi dwoma elementami. Z ekranu wiało tak potworną pseudoartystyczną nudą, że perspektywa nowej kiecki okazała się jeszcze bardziej pociągająca. Intruz z kolei to film, do którego pewnie wrócę, żeby obejrzeć go w oderwaniu od festiwalu i z otwartym umysłem. Niemniej jednak uważam, że jeżeli pierwszy przełom ma miejsce w połowie filmu (bo chwilę później wyszłam), to coś jest jednak nie tak z konstrukcją scenariusza. Trudno jednak, żebym wypowiadała się o filmach, których nie widziałam do końca, więc zamilczę w tym miejscu na ich temat.

Wytrwałam tylko na jednym czwartkowym seansie i - biorąc pod uwagę moje upodobania filmowe - może się to wydawać dziwne. Dwa lata temu byłam jednak na klasycznym slow-movie i były to Bezpańskie psy Tsai Ming-lianga. Bardzo mi się ten niezwykły film podobał, dlatego chciałam zobaczyć też Popołudnie. Nie doczytałam jednak dokładnie, że w zasadzie nie jest to film, tylko jednoujęciowy zapis rozmowy reżysera z jego ulubionym aktorem Kang-sheng Lee (główna rola między innymi właśnie w Bezpańskich psach). A jednak w tej rozmowie było tyle emocji, tyle intrygujących zwrotów i ciekawych rozważań, że - choć momentami przymykały mi się oczy - z przyjemnością wysłuchałam jej do końca. Zanotowałam sobie nawet jedno zdanie: “Aktorstwo przypomina czasami opętanie przez duchy”. I myślę, że gdy przyłożyć to zdanie na przykład do Krappa czy Feuerbacha w wykonaniu Tadeusza Łomnickiego, albo do Michaela Corleone granego przez Ala Pacino i jeszcze wielu innych wielkich kreacji, to właśnie to zdanie jest jak pstryczek w nos. Nie dotrzesz do tej tajemnicy, jaką jest istota aktorstwa, bo to opętanie przez duchy. A z duchami nie wygrasz.
W sumie więc czwartek nie był dniem straconym, a piątek przyniósł jeszcze więcej filmowej satysfakcji. W zasadzie wszystkie cztery filmy były intrygujące i na różny sposób dla mnie ważne. Jednocześnie żadnego z nich nie miałabym ochoty obejrzeć drugi raz. Choć każdego z innego powodu. No, może Braci Staronia...
Pierwszy seans to Syn Szawła. O tym filmie bardzo trudno jest mówić, jak o większości dzieł, które dotyczą tematyki Holocaustu. To historia więźnia pracującego w Sonderkommando w Auschwitz, czyli w oddziale więźniów odpowiedzialnych za likwidację ludzi z transportu (wynoszenie zwłok, dezynfekcja, obsługa pieców). Nazywano tych więźniów powiernikami i likwidowano po kilku miesiącach pracy. Głównym bohaterem jest Szaweł, który w jednym z zamordowanych chłopców rozpoznaje swojego syna i chce go należycie pochować. Chce, by rabin odśpiewał nad jego ciałem kadisz. Dodatkowe napięcie wiąże się z faktem, że reżyser w taki sposób opowiada historię, że nie wiemy na pewno, czy to rzeczywiście syn Szawła, czy jedynie urojenie, potrzeba zadośćuczynienia, odpokutowania. Film jest duszny i męczący. I raczej nie jest to arcydzieło filmowe, choć jest to bardzo dobre kino. To temat odgrywa tutaj jednak najważniejszą rolę i w pewnym sensie jest wytrychem dla wzruszenia widza. Determinacja, z jaką Szaweł dąży do zorganizowania pogrzebu syna, narażanie życia swojego i innych ludzi, zaprzepaszczenie szansy ucieczki (“zdradziłeś żywych dla umarłych” mówi do Szawła jeden ze współwięźniów) mogą się wydawać niezrozumiałe. Z drugiej strony nikt nie jest w stanie tego zrozumieć, bo okrucieństwo tamtego czasu i tamtego miejsca nie mieści się w rozumowym pojmowaniu świata.

Z zawirowaniami historii w XX wieku wiąże się też drugi z filmów, które obejrzałam w piątek, czyli Bracia Staronia. To dokument o braciach Mieczysławie i Alfonsie Kułakowskich, którzy jako małe dzieci zostali w czasie drugiej wojny światowej wywiezieni na Syberię. Zdecydowali się na powrót do kraju po osiemdziesięciu latach. Film jest naprawdę niezwykły, bo też niezwykła jest relacja między Kułakowskimi. Widzimy zaledwie skrawek, maleńki wycinek z ich życia, ale wystarczająco wyraźny, żeby zrozumieć, jak złożona jest to relacja. Od irytacji, przez wzajemny podziw, po wielką braterską miłość. Ten film trudno opowiedzieć, bo w zasadzie nie ma w nim fabuły. To po prostu spotkanie z niezwykłymi ludźmi, którzy znajdują się w pół kroku między powrotem do starego kraju a odejściem do innego świata. Wspaniały przykład polskiego dokumentu.
W “Nieprawych” Sitaru historia też odbija się rykoszetem. Film rozpoczyna się od rodzinnej imprezy, podczas której dorosłe dzieci wypominają swojemu ojcu, że w latach 80-tych donosił na kobiety i lekarzy dokonujących aborcji, która w Rumunii do 1989 roku była nielegalna, a podziemie aborcyjne kwitło i zbierało krwawe żniwo. Szybko jednak okazuje się, że rodzeństwo ma znacznie poważniejsze tajemnice i znacznie bardziej zszargane sumienie. Film był kręcony eksperymentalną metodą improwizacji, bez dubli. Kilka wątków nie weszło do filmu. Niestety, ze szkodą dla całości, bo przez to niektóre postacie wydają się niepełne. Na pierwszy plan wysuwa się jednak historia miłości niemożliwej między bliźniętami. Sitaru porusza temat, który obłożony jest mrocznym tabu. Wydaje się, że jeśli nie będzie się o tym mówić, to problem kazirodztwa zniknie. Miłość to miłość. Nie wybiera i czasem trafia naprawdę ślepo.
Najzabawniejszym piątkowym filmem było z kolei Baby
Bump Kuby Czekaja. Jakiś czas temu widziałam jego krótki metraż ze Studia Munka - Ciemnego pokoju nie trzeba się bać  i bardzo mi się ta propozycja podobała. Po debiucie pełnometrażowym Czekaja spodziewałam się więc także kina poetyckiego, symbolicznego, łączącego różne formy wyrazu. I nie zawiodłam się, choć to poetyckość o zupełnie innym charakterze. Film jest obrzydliwy, męczący, absurdalny, obrazoburczy, świetny! To historia dojrzewającego chłopca, który przestaje czuć się swobodnie we własnym ciele, w którego głowie pojawiają się myśli i pragnienia nieznane mu wcześniej. Życie takiego młodego człowieka jest pełne cierpienia, którego nie zrozumie żaden dorosły. Sposób w jaki taki chłopiec widzi świat, jak o nim myśli i jak postrzega w nim siebie okazuje się nieustającym koszmarem, podszytym lękiem przed kompromitacją, matką, dziewczynami, sobą samym, silniejszymi kolegami. To film-instruktaż dla rodziców dorastających chłopców, nauczycieli i opiekunów. “Dorastanie nie jest dla dzieci” głosi hasło na plakacie. Pytanie, czy jest dla dorosłych? Czy znajdą w sobie tyle empatii, by zrozumieć jak zatrważająca burza dzieje się w ciele i umyśle dorastającego chłopca?
Człowiek to zagadka, którą próbujemy rozszyfrować odkąd istnieją filozofia, sztuka i literatura. Film jako jedna z najmłodszych sztuk też poszukuje rozwiązania tej zagadki. Poszukuje w istocie Świętego Graala.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz