Nowe Horyzonty 2016, niedziela 31 lipca
Komuna, reż Thomas Vinterberg, Dania - Szwecja - Holandia 2015.
Pustynna burza, reż. Elite Zexer, Izrael - Francja 2016.
“Ta ostatnia niedziela, dzisiaj się rozstaniemy, dzisiaj się rozejdziemy...”, na szczęście nie na wieczny czas. Za rok znów festiwal i mimo zmęczenia i lekkiego kinowego kaca mam zamiar przyjechać tu znów. A tymczasem kilka słów o moich dwóch ostatnich filmach na tegorocznych Nowych Horyzontach. Stanowią one bardzo ciekawe zestawienie - z jednej strony film pokazujący czasy wolnej miłości i obyczajowej swobody w Danii końca lat 60-tych, a z drugiej kultura islamu z jej opresyjnością wobec kobiet i obyczajowymi ograniczeniami. Paradoksalnie filmy te miały ze sobą wiele wspólnego, pokazując w zasadzie dwie strony tego samego medalu.
W Komunie Vinterberga główną bohaterką jest Anna, dziennikarka telewizyjna, której mąż - Erik odziedziczył w spadku duży dom. Anna, nieco znudzona monotonią codziennego życia, namawia męża, by zaprosić starych przyjaciół do wspólnego mieszkania. I tak zakładają w swoim domu komunę. Wszystkim się dzielą, rozliczają szczegółowo każde piwo (czasem robiąc małe ustępstwa), mają grafik prac domowych i żyje im się błogo i radośnie. Do czasu, gdy Erik poznaje młodą studentkę i zakochuje się w niej. Sytuację Anny komplikuje nie tylko oczywisty fakt odrzucenia i frustracji, ale też konieczność bycia konsekwentną wobec decyzji założenia komuny. “Na tym to właśnie polega”, powtarza wielokrotnie, jakby chciała samą siebie przekonać. A na dodatek Erik mówi, że chciałby być z nimi obiema. Trudno jednoznacznie ocenić motywację bohaterki, gdy zaprasza kochankę męża do wspólnego mieszkania. Chce zachować twarz, chce mieć go blisko siebie, liczy na to, że wróci? Zapewne wszystkie te motywy mają w jej postawie zastosowanie. Łatwo jednak przewidzieć konsekwencje takiej decyzji. W domu robi się za ciasno, Anna cierpi i topi smutki w alkoholu, jej życie się rozpada, a poczucie upokorzenia jest nie do zniesienia nie tylko dla niej, ale również dla tych, którzy z nią mieszkają. Komuna decyduje, że któraś z nich ma się wyprowadzić. Oburza mnie oczywiście postawa Erika, ale to bardzo osobiste i zupełnie subiektywne podejście. Niezależnie jednak od mojego przekonania o jego egoizmie i braku odpowiedzialności, Vinterberg pokazuje w tym filmie, że jeśli budujemy swoje szczęście wyłącznie na obecności innych ludzi w naszym życiu, to skończy się to bólem i dramatycznym załamaniem. Anna mogła zastanowić się nad konsekwencjami zakładania komuny, ale nawet gdyby nie wpadła na ten pomysł, nie uchroniłoby to jej przed zdradą męża. Kobiety inaczej przeżywają rozstania i zdrady, a mężczyzna który tego nie rozumie jest albo egoistą, albo idiotą. Nie chodzi o to, żeby zostać z kimś wbrew sobie, ale o to, żeby zdawać sobie sprawę ze spustoszenia jakie uczyni się w czyimś sercu i wziąć na siebie odpowiedzialność. Nie zmienia to jednak faktu, że Anna - jak większość zdradzonych kobiet - musi na nowo znaleźć miłość, we własnym sercu, do siebie samej. Ale to długa droga i nikt nie ma prawda oceniać jej potknięć na tej drodze.
W Pustynnej burzy także pojawia się wątek zastąpienia starej żony nową. Z tą różnicą, że tutaj
dzieje się to w świetle prawa i kulturowych norm. Film obnaża nie tylko barbarzyńskie traktowanie kobiet w ortodoksyjnych odłamach kultury islamu, ale i hipokryzję takiej postawy. Jest bowiem w porządku przywieźć nową żonę, wybudować jej o wiele piękniejszy dom, a pierwszą żonę i dzieci pozostawić bez prądu, bieżącej wody, a nawet jedzenia. Nie jest jednak w porządku, gdy dorastająca córka chce wyjść za mąż za mężczyznę, którego kocha. Taka dziewczyna przynosi ojcu wstyd. Główna bohaterka - Layla - wraca do domu po zdanych egzaminach, żeby przekonać się w jak bardzo skostniałej społeczności musi żyć. Iluzja wolności, jaką zapewnił jej ojciec, posyłając do szkoły, jest tym dotkliwsza, że rozbudza apetyt, uruchamia świadomość, otwiera na świat zamknięty teraz sznurami rozwieszonego na podwórku prania. Layla obserwuje jak jej matka cierpi, widząc nową żonę u boku swojego męża, ale mimo to ciągle wierzy, że ojciec zrozumie jej miłość do chłopaka ze szkoły. Kobiety sportretowane zostały w tym filmie z różnych perspektyw. Ich postawa wobec męskiej dominacji jest niejednolita. Najsilniejsza wydaje się ostatecznie matka Layli, jedyna która ma odwagę powiedzieć swojemu mężowi, że popełnia błąd. Płaci za to dotkliwą cenę, ale ostatecznie jej poświęcenie idzie na marne, ponieważ posłuszeństwo wobec tradycji jest tak głęboko wryte w świadomość bohaterów, że granica między własną potrzebą a wiernością tradycji zaciera się. Nie wiadomo, co byłoby źródłem większego nieszczęścia dla bohaterki. I nie nam - żyjącym w ciepłych kapciach kultury zachodu - to oceniać.
I taki minęła ta ostatnia niedziela na festiwalu - pod znakiem złości na świat, który niszczy kobiety. Takich filmów na festiwalu widziałam więcej (i pisałam już o nich), co dowodzi, że temat ten jest coraz szerzej obecny w kinie. Niestety, dowodzi także, że opresjonowanie kobiet nie jest charakterystyczne tylko dla kultury Wschodu. Przemoc w białych rękawiczkach też pozostaje przemocą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz