sobota, 26 lutego 2011

Trudne tematy.

Ludzie Boga, reż. Xavier Beauvois, Francja 2010.


            Ten film po raz pierwszy obejrzałam podczas festiwalu Era Nowe Horyzonty we Wrocławiu, w lipcu 2010 roku, czyli na kilka miesięcy przed rozpoczęciem oficjalnej dystrybucji. Nawet polskie tłumaczenie tytułu było wówczas inne (O bogach i ludziach). Dziwna w sumie ta zmiana, ponieważ oryginalny tytuł francuski (Hommes et des dieux) bliższy jest raczej temu pierwszemu tłumaczeniu. Z drugiej jednak strony to ostateczne tłumaczenie jest wcale nie mniej trafne, a być może nawet bliższe istocie i wymowie całego filmu.
          Po raz drugi natomiast wybrałam się - już na Ludzi Boga - mniej więcej dwa tygodnie temu. Otrzymałam podwójne bezpłatne zaproszenie i pomyślałam, że... najwyżej zasnę.
          Pomyślałam tak, ponieważ moja pierwsza reakcja na ten film była bardzo mieszana. Z jednej strony nie mogłam nie docenić walorów artystycznych i treściowych tej filmowej opowieści, a z drugiej... no cóż, film wydawał mi się po prostu nudny, ujęcia za długie, dialogi zbyt przeintelektualizowane, piękne krajobrazy i wspaniałe zdjęcia, ale przecież nie chciałam oglądać filmu przyrodniczego. Jedna czy dwie sceny, które zrobiły na mnie wrażenie, nie wystarczyły, żeby uznać ten film za przełomowe wydarzenie artystyczne w moim życiu.
          Na ten pierwszy odbiór mógł mieć wpływ fakt, że było to jedno z dzieł pokazywanych na festiwalu filmowym, gdzie codziennie oglądałam po kilka takich dzieł, a niektóre z nich miały siłę porażającą "od pierwszego wejrzenia" i dlatego ta głęboko ekumeniczna w swoim wyrazie opowieść nie znalazła mojej pełnej akceptacji.
          Tymczasem, gdy obejrzałam film po raz drugi, dostrzegłam w nim tak wiele czystego piękna, że nie mogłam opanować wzruszenia. To historia o grupie francuskich mnichów z oddalonego od cywilizacji monasteru w górach Atlas, w algierskiej miejscowości Tibhirine. Większość mieszkańców tej ubogiej wioski to wyznawcy islamu, którzy żyją jednak z klasztorem w pełnej symbiozie i poszanowaniu swoich religii. Jeden z mnichów jest lekarzem (niezwykle mądrym człowiekiem), który mimo astmy, starości i zmęczenia codziennie przyjmuje nawet po kilkudziesięciu pacjentów. Przychodzą nie tylko po poradę lekarską, ale i po dobre słowo albo chociaż kolorowe adidasy... Mieszkańcy wioski z kolei zapraszają mnichów do swoich domów na ważne religijno-rodzinne uroczystości. To układ, w którym żadna ze stron nie wyobraża sobie istnienia bez siebie nawzajem, są sobie potrzebni. A przy tym nikt nikogo nie nawraca. Niestety, w okolicy pojawiają się islamscy ekstremiści. Robi się niebezpiecznie. Naczelnik miasta namawia mnichów do wyjazdu...
         Film nie jest pozbawiony patosu, ale jest to patos wynikający z heroizmu egzystencjalnego (oczywiście w swojej chrześcijańskiej postaci), a jako taki jest nie tylko znośny, ale wręcz piękny. To piękno wynika z czystości współbrzmienia wszystkich elementów w tym filmie, cała ta heroiczna postawa jest bowiem efektem pełnej wolności. Jest do wolność do miłości w jej czystej, chrześcijańskiej postaci. To piękno współgra także z gregoriańską muzyką wykonywaną podczas codziennych nabożeństw przez bohaterów oraz obrazami niczym niezmąconego piękna Boskich tworów, czyli otaczającej klasztor przyrody.
         Nie chodzi zresztą tylko o samą treść opartą na autentycznych wydarzeniach. Mnie ten film zachwycił przede wszystkim wspaniałym aktorstwem. W tym sensie to sztuka najwyższej próby - minimum środków, maksimum wyrazu. Aktorzy grają przede wszystkim oczami, w ich spojrzeniu kryje się cała prawda o starości, przyjaźni, oddaniu Bogu i ludziom, ale i o strachu przed śmiercią, samotnością i uwięzieniem. Dzięki tym artystom postacie mnichów nie wydają się nieludzkie w swoim oddaniu, ale stają się właśnie prawdziwe.
         I scena ostatniej wieczerzy, kiedy przy dźwiękach finałowego fragmentu Jeziora łabędziego piją czerwone wino... To trzeba zobaczyć, bo nie potrafię tego opowiedzieć...
        
           

3 komentarze:

  1. więc zobaczę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zostałam w maju dłużej w rodzinnym mieście właśnie po to, aby móc iść na ten film podczas Dyskusyjnego Klubu Filmowego (na dyskusji nie byłam). Nie żałuję. Naprawdę warto było. Cieszę się, że mogłam moją mamę zabrać razem ze sobą. Film godny uwagi, dużo niełatwych pytań w moim sercu, ale to dobrze...

    Niełatwa sytuacja, napięcie, niepewność, a zarazem wspólnota, trudne pytania, poruszające modlitwy. Ukazanie, że mnisi to też ludzie, którzy mogą się zdenerwować, mają wątpliwości, ale łaska Boga przemienia ich serca. Dlatego w decydującej chwili bracia podjęli taką, a nie inną decyzję.

    Trudno wybrać jedną wśród scen, które najbardziej poruszyły moje serce. Jedna wśród nich to ten dialog o zakochaniu i wyborze miłości (młoda dziewczyna rozmawiająca na ten temat z jednym z braci-to był chyba Luc).

    Od kiedy zaczęłam oglądać to już pojawiła się w mojej głowie myśl, że na długo zapamiętam ten film, pomimo tego, że nie był łatwy. Film z przesłaniem. Piękne śpiewy, świadectwo wiary, umiejętność radzenia sobie w niełatwych sytuacjach (w tym pojawiające się elementy humorystyczne-pomagające 'przetrwać). Dużo symboli, dających do myślenia.

    OdpowiedzUsuń