
Ta powieść uosabia sobą wszystko to, co najbardziej lubię w literaturze angielskiej - spokój, klasę, językowe nierozpasanie, a przede wszystkim pozorny chłód, pod którym - podskórnie - toczy się nieopisanie bolesny dramat. Ta powieść przeraża niemal trafnością obserwacji - Lessing wyciąga na powierzchnię myśli to, co staramy się wyprzeć z naszej świadomości, o czym nie chcemy pamiętać i czego wolelibyśmy nie rozumieć, bo właśnie z tym uświadomieniem przychodzi cierpienie. Stara prawda, że tak zwanym "bożym prostaczkom" żyje się łatwiej, sprawdza się i tutaj. Mądrość, którą daje zrozumienie swojej sytuacji, to ciężar, czasem niezwykle trudny do udźwignięcia.
Lato przed zmierzchem to snuta powolnie opowieść o Kate Brown, kobiecie w wieku około 45 lat, która całe życie poświęciła budowaniu rodzinnego szczęścia. Byciu żoną i matką oddała się tak dalece, że straciła poczucie własnej tożsamości, własnego indywidualizmu, przestała patrzeć na życie przez pryzmat własnych potrzeb i własnego ja. Życie jej męża i dzieci stało się jej życiem i nawet nie zauważyła momentu, w którym przestała być ich ostoją i przystanią, a stała się potrzebna do bycia kucharką, piastunką, ewentualnie kochanką, jeśli mąż nie był aktualnie zajęty jakąś młodą sekretarką (oczywiście nie przestając darzyć żony szacunkiem i głębokim uczuciem). Z umiarkowaną radością, jak przystało na kobietę tej klasy - żonę poważanego neurologa, przyjęła więc propozycję pracy jako tłumacz dla organizacji "Żywność dla świata". Mąż wyjechał na kontrakt do pracy w USA, dzieci rozjechały się na wakacje i tak zaczęło się najdziwniejsze i najważniejsze lato w jej życiu, jak informuje nas opis na okładce książki.
Z pozoru wydawać by się mogło, że to historia, która opisana została tak wiele razy, że aż razi banalnością, a temat został wyczerpany na różne sposoby. A jednak... Lessing mnie głęboko poruszyła i zaskoczyła tą opowieścią. Nic, co przytrafia się Kate, nie jest banalne. Nie przeżywa szalonego romansu, przypominając sobie, jaką przyjemność może dawać seks; nie dopuszcza się szalonych zabaw w imię korzystania z chwilowo odzyskanej wolności. Poznaje przystojnego mężczyznę, z którym wybiera się na wakacje, ale ich "miłosna przygoda" ma raczej groteskowy charakter, a Kate dojrzewa do refleksji, że "jeśli kobieta jest dobrze i prawidłowo dopasowana do mężczyzny, to nie jest jej łatwo nawiązać stosunek z innym". Cała ta romansowa historia kończy się zresztą w zaskakujący sposób...
Lessing dobrze wie, że Kate, przez lata wciśnięta w ramy bardzo poukładanego życia, nie potrzebuje przygody, ale wyzwolenia. Nie ucieczki "z jednej gęby w drugą gębę", jak powiedziałby Gombrowicz, ale pełnego zrozumienia swojej sytuacji, oddzielenia własnych potrzeb od tego, czego pragnie rodzina, a przede wszystkim odnalezienia się w sytuacji, kiedy wszyscy członkowie jej rodziny mogą sobie radzić sami i ona NIE JEST JUŻ POTRZEBNA. A przynajmniej nie tak, jak dawniej, gdy dzieci były młodsze. Musi poradzić sobie z bólem spowodowanym wyrywaniem się tych pociech z gniazda. Musi odnaleźć dla siebie miejsce w ich życiu i, co najważniejsze, musi w tym wszystkim odnaleźć siebie, swoją - wyłącznie swoją - prawdę o sobie.
Lektura Lata przed zmierzchem z ogromnym wyczuciem, ale i z bezlitosnym okrucieństwem, uświadamia czytelnikowi, że każda rola, jaką przybiera w życiu sprawia, że tracimy coś z własnej osobowości, dostosowujemy się. Szczególnie rola żony, a przede wszystkim matki... W tym sensie powieść ma wymowę feministyczną. Nie ten aspekt rozważań Lessing wydaje mi się jednak najistotniejszy. Wchodzimy w nasze życiowe role z różnych powodów, ale najbardziej bolesne okazują się te, w które wchodzimy dobrowolnie, z miłości. Z biegiem lat wykarykaturzają się nie tylko one same w sobie, ale i my w nich. Stajemy się niemrawym wspomnieniem samych siebie sprzed lat, tkwimy pomiędzy "muszę" a "powinnam", gubiąc miejsce dla "chcę", a jednak nie wychodzimy z tych ról. Dlaczego? Może dlatego, że ostatecznie to co znane mniej nas przeraża, niż to, co nieznane...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz