sobota, 19 lutego 2011

Zakręcona jak piruet...

Black Swan, reż. Darren Aronofsky, USA 2010.

             Podczas pobytu w Krakowie wybrałyśmy się także z Przyjaciółką do kina, ponieważ obie słyszałyśmy bardzo sprzeczne opinie na temat Czarnego łabędzia i chciałyśmy same wyrobić sobie zdanie.
             W kinie było zimno, a kasjerka zdecydowanie nie panowała nad emocjami, obwiniając nas o to, że nie dosłyszała, jakiego typu bilety chcemy kupić. Poza tym przede mną siedziała para, która cały czas w miłosnym(?) geście stykała się czule głowami, przez co ja musiałam się nieźle gimnastykować, żeby widzieć ekran w całości. Na dodatek przed samym wejściem do kina kupiłam trzy książki i napełniłam brzusio pysznym żurkiem "U Babci Maliny", więc nastrój miałam sielsko-ironiczny i nie do końca byłam pewna czy naprawdę mam ochotę być w kinie.
               Tymczasem wkręcona w klimat filmu zostałam już od pierwszej sceny, a kiedy po trzech blisko godzinach, które upłynęły niemal niezauważalnie, zapalono światła na sali kinowej, czułam się tak, jakbym przez cały wieczór kręciła piruety - nie mogłam opanować zawrotów głowy. Od dawna nie przeżyłam w kinie czegoś takiego...
              Jest to historia Niny - niezwykle ambitnej baletnicy, której dewizą jest zdanie: "Chcę być doskonała". Życie dziewczyny to ciężka praca, cierpienie - fizyczne i krwawe oraz ciągły stres. Mimo tak wielu wyrzeczeń, jej taniec według mistrza i reżysera słynnego Jeziora łabędziego jest za bardzo techniczny, za mało w nim luzu. Powierza jej jednak rolę Królowej Łabędzi - podwójną, skrajną, czarno-białą. Wielka radość i spełnione marzenia z jednej strony, a z drugiej jeszcze większy stres i lęk przed utratą z takim trudem wywalczonej pozycji divy.
             I tutaj właśnie zaczynają rodzić się pytania... Można przyjąć - jak sądzę - dwie wersje interpretacyjne. Pierwsza, że ta rola ją niszczyła i stała się przyczyną choroby psychicznej, która doprowadziła ostatecznie do tragicznego rozwiązania. Mnie to jednak nie przekonuje. Sądzę, że ta choroba rozwijała się w niej od dawna i reżyser pozwala się tego domyślać od samego początku filmu. Nie będę jednak udawać, że jestem aż tak inteligentna, że wiedziałam jak film się skończy już po pierwszej scenie. Broń Boże! Nie znoszę czegoś takiego. Jeden mój znajomy powiedział tak kiedyś o Szóstym zmyśle - "ja już po pół godziny wiedziałem, że on jest duchem". Nie cierpię takiego podejścia do literatury, kina, teatru czy jakiejkolwiek sztuki widowiskowej. Po prostu nie cierpię i tyle! Po co oglądać film lub czytać książkę, skoro wszystko wie się lepiej?
            Dosyć jednak dygresji! Właśnie na tym moim zdaniem polega mistrzostwo Aronofsky'ego, że dopiero po obejrzeniu całego filmu, po jego przetrawieniu, po otrząśnięciu się z jego mrocznych i zachwycających obrazów zaczyna się on w naszej głowie układać w całość, poszczególne elementy układanki zaczynają do siebie pasować. Już w jednej z pierwszych scen matka zauważa przecież podrapane plecy dziewczyny, ale nic jej nie mówi. Można by przypuścić, że ona wie o chorobie córki, ale w swojej nadopiekuńczości, która coraz agresywniej ujawnia się w toku akcji, nie chce jej o tym mówić. Warto też zwrócić uwagę na to, że Nina jest niemal zdziwiona śladami krwi na swoich plecach czy palcach. Tak jak zdziwiona jest nieobecnością Lily po upojnej nocy, którą razem spędziły... Rzekomo. Zdziwiona i przerażona... Uświadomienie przychodzi, kiedy jest już za późno, a widz doświadcza tej bolesnej iluminacji razem z nią.
            Najbardziej jednak urzekło mnie w tym filmie to precyzyjne zestawienie losów Białego i Czarnego Łabędzia z losami i przeżyciami Niny (bo o aktorstwie Natalie Portman i Winony Ryder powiem tylko: zachwyt!). Teatr zawsze jest przestrzenią tajemnicy, a w tym filmie teatr/balet i życie przenikają się w niemiłosiernym uścisku. Niny dążenie do doskonałości stało się przyczyną ujawnienia się strasznej choroby, ale gdyby nie to, nigdy nie zatańczyłaby tak wspaniale partii Czarnego Łabędzia, nie byłaby też tak przejmująca w scenie tragicznego finału, kiedy i ona, i  Biały Łabędź wiedziały, że umierają. Ceną za osiągnięcie doskonałości okazuje się więc szaleństwo i śmierć? Doskonałość nie jest zarezerwowana dla istot ludzkich?...
            Uważajcie więc, Perfekcjoniści! Ten film to przestroga...
          

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz