Julie & Julia, reż. Nora Ephron, USA 2009.
Są przynajmniej trzy powody, dla których można pokochać film Julie & Julia:
1) MERYL STREEP!!! - powód niepodważalny w stopniu dogmatycznym.
2) Nie ma takiego podłego nastroju, który oparłby się mądremu optymizmowi, jakim emanuje ta historia.
3) Każdą ilość cholesterolu można sobie wybaczyć w imię smaku, jaki daje MASŁO!
Pokochać coś to znaczy oczywiście sięgać po to nie raz, nie dwa i pewnie nie dziesięć. Pierwszy raz obejrzałam film niemal natychmiast po jego wejściu na ekrany polskich kin - nigdy nie opuszczam nowych produkcji z Meryl Streep. Z kina poszłam prosto do sklepu po dodatkową kostkę masła - oczywiście maksymalnie prawdziwego, żaden tam miks tłuszczowy. Fuuuj!
Od tamtej pory oglądam dwie Julie i ich kulinarne dzieła, kiedy tylko najdzie mnie na nie ochota, zupełnie tak samo, jak sięga się po ulubiony smakołyk. I nie mam nic przeciwko temu, że tak wiele kobiet (zwłaszcza tych w okolicach 30-tki) zapada na syndrom J&J - nagle namiętnie gotują, rozpływają się nad zaletami masła, a niektóre nawet zakłądają blogi... Poza blogiem i tak wszystko robiłam wcześniej. A zresztą, niech i tak będzie: z przyjemnością wpisuję się w typową reakcję na coś tak smacznego, jak historia Julii Child i Julii Powel. Nie będę jej w tym miejscu streszczać ani zachwalać, bo kto film widział, historię tę zna, a kto nie widział, polecam spacer do najbliższej wypożyczalni płyt DVD.
Tym razem namówiłam na tę filmową przekąskę moją Mamę. Cel był oczywiście szczytny, miałam wielką ochotę na przygotowanie kluczowego dla obu Julii dania, czyli bouef bourginion i chciałam zachęcić do tego moją Kochaną Rodzicielkę. Rekacja Mamy była zupełnie przewidywalna - masło zrobiło swoje. I tak zabrałyśmy się do pracy nad bouef bourginion.
Przepis można znaleźć w Internecie w kilku...nastu (co najmniej) wersjach, ale dla leniwców, którzy chętnie zrobią, lecz szukać im się nie chce - voila!
Bouef bourginion
Składniki:
1,5 kg chudej wołowiny pokrojonej w grubą kostkę (nam przypadkowo trafił kawałek 1,7 kg, ale po odkrojeniu tłustości zostało pewnie tyle, ile trzeba)
15 dkg bekonu (tak podają wszystkie przepisy, ale bekon obecnie w swojej czystej postaci jest nie do kupienia, więc może być też boczek, najlepiej parzony)
1 cebula (pokrojona w piórka)
1 marchew (pokrojona w paski - tak jest w filmie, choć przepisy podają plasterki)
3 szklanki (czyli cała butelka jakby nie było ) młodego czerwonego wina, jakiegoś burgundzkiego najlepiej
2-3 szklanki bulionu wołowego
1 łyżka przecieru pomidorowego
2 (lub nawet 4 jeśli ktoś lubi) ząbki czosnku
pokruszony listek laurowy
pieprzu i soli jak kto woli
2-3 łyżki mąki
ociupinka cukru, bo dobrze robi mięsiwu w ogóle
Do ozdoby dodaje się jeszcze małe skarmelizowane cebulki, ale nie widziałam takich w żadnym markecie, więc się nie wymądrzam. Dodałyśmy tylko podsmażone na maśle (a jakże!) pieczarki posypane świeżą pietruszką.
Przygoda zaczyna się oczywiście od pokrojenia wszystkich składników i otwarcia butelki wina (nie tej, którą wlewamy do potrawy, tylko tej która sprawia, że gotowanie jest jeszcze przyjemniejsze).
Następnie podsmażamy bekon/boczek:
Smażymy go tak około trzech miut (musi lekko zbrązowieć) i przekładamy go do żaroodpornego naczynia. Następnie przechodzimy do czynności, którą wykonać należy ze szczególnym namaszczeniem, tj. do smażenia wołowiny. Jak napomina Julia Child oraz nasze mamy i babcie, mięso przed smażeniem należy dobrze osuszyć, żeby się ładnie zrumieniło. A potem każdą kostkę osobno delikatnie układać na patelni na barrrrrdzo rozgrzanym tłuszczu.
Na jednej patelni nie zmieszczą się oczywiście wszystkie kawałki, trzeba więc zrobić to na raty - sama frajda!
Każdą kolejną warstę przekładamy do żaroodpornego naczynia, w którym już niecierpliwie czeka podsmażony bekon/boczek.
Kiedy już cała krwista wołowinka zostanie podsmażona, na ten sam tłuszcz wrzucamy najpierw marchew, a potem cebulę. Zeszklone dołączamy do reszty towarzystwa w owym żaroodpornym naczyniu. Posypujemy mąką, wstrząsamy i na 4 minuty do piekarnika nagrzanego do temperatury 230 stopni. Wyjmujemy, potrząsamy i znowu na 4 minuty do piekarnika.
Po tym podwójnym zabiegu wlewamy do potrawy wino, bulion (tyle, żeby płyn ledwo przykrywał mięso), dodajemy przecier, czosnek i przyprawy.
Zmniejszamy temperaturę w piekarniku do 160 stopni i wstawiamy tam wszystko na 2,5 godziny. Czasami pewnie trzeba potrzymać mięso jakieś pół godziny dłużej. Nasze było doskonałe (nie boję się tego słowa!) właśnie po 150 minutach.
Wyjmujemy zatem:
Odpowiednio podajemy:
Zjadamy:
Bon appetit! Niech to będzie uczta dla Waszych ciał i dusz!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz