piątek, 29 lipca 2011

My z niego wszyscy, czyli Stanisławski wiecznie żywy.

Self made, reż.Gillian Wearing, Wielka Brytania 2011.


        Ten film pokazywany jest na festiwalu w konkursie na filmy o sztuce. Chciałam go zobaczyć przede wszystkim ze względu na temat, bardzo bliski moim zainteresowaniom naukowym. W zasadzie nawet będący trzonem moich naukowych podróży. W teatrze funkcjonuje przekonanie, że nie ma teatru bez Stanisławskiego, że każda metoda aktorska, nawet tak biegunowo różniąca się od systemu stworzonego przez rosyjskiego reformatora jak teatr w wydaniu Bertolta Brechta jest na Stanisławskim oparta i z niego się wywodzi.
      Twórcy filmu Self made także wyszli z takiego założenia, a przy metoda ta nabiera tutaj także charakteru terapeutycznego - nawet jeśli sami twórcy od tego przekonania podczas spotkania po projekcji się odżegnywali.
Lesley
      Metoda Stanisławskiego w największym skrócie i uproszczeniu polega na tym, że aktor musi odbyć wewnętrzną podróż do swojej "pamięci emocjonalnej" (termin Stanisławskiego) po to, aby odnaleźć w niej przeżycia i związane z nimi emocje, które później w procesie twórczym wykorzysta w budowaniu roli. Do tej uproszczonej zasady odwołują się także twórcy filmu i osiągają zadziwiające efekty - zarówno terapeutyczne, jak i artystyczne.
James
      Zrodziły się jednak we mnie pewne wątpliwości z etycznego punktu widzenia... Otóż, metoda Stanisławskiego jest bez wątpienia bardzo inwazyjna, jeśli stosuje się ją w pracy z tzw.  "naturszczykami". Udało się naprawdę wydobyć z bohaterów filmu pewną wewnętrzną prawdę, bez której nie ma teatru ani kina - taką prawdę, jakiej szukał na scenie Stanisławski. Udało się to jednak za bardzo wysoką - moim zdaniem - cenę, której nie płacili twórcy filmu, czyli Wearing i Sam Rumbelow, ale uczestnicy przeprowadzanego przez nich eksperymentu. Aktor profesjonalny bowiem dociera do tej głęboko ukrytej prawdy o sobie i zawsze traktuje to jako środek do celu, którym jest postać sceniczna lub filmowa. Jego psychika nie powinna ulegać z tego powodu zmianie, może zostać ubogacona, ale profesjonalny aktor powinien panować nad tą cienką granicą między fikcją a rzeczywistością.
Ash
       Dla bohaterów tego filmu ta podróż w głąb siebie to tak naprawdę początek drogi, często niezwykle bolesnej i nie zawsze prowadzącej do wybawienia. Stanisławski postulował także kontrolę nad emocjami, a tego chyba w filmie brakowało... Tego typu postawa twórców jest według mnie wątpliwa moralnie, choć bardzo skuteczna artystycznie, ponieważ film jest zdecydowanie bardzo dobry.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz