poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Tajemnice i bolączki dojrzewania.

Moja łódź podwodna, reż. Richard Ayoade, USA - Wielka Brytania 2010.

          Dojrzewanie jest jedym z najciekawszych i pewnie dlatego najbardziej popularnych tematów w literaturze i kinie. O bolesnym procesie przedzierzgania się chłopca w mężczyznę powstało tak wiele różnych opowieści, że gdyby teraz je wszystkie wymieniać, musiałabym ten post przedstawić w formie listy, psując Wam przyjemność odkrywania tego tematu samodzielnie. I pewnie i tak nie wyczerpałabym listy.
        Chodliwość tego tematu nie jest oczywiście przypadkowa - każdy z nas przechodził przez ten etap bez względu na płeć, pochodzenie, środowisko, status materialny naszych rodziców i każdy z nas pamięta jak bardzo świat wtedy wydaje się wrogi, jak bardzo nie przystaje się do kogokolwiek i czegokolwiek. Mnie z tamtym okresem kojarzy się swoista moda na pseudo-intelektualizm i bycie smutasem, co w uroczy sposób wyśmiewa Submarine.
        Kpina ta jednak jest bardzo łagodna, a reżyser przeplata ją autentycznym bólem głównego bohatera, którego inteligencja jest zdecydowanie ponadprzeciętna, ale za to zdolność do funkcjonowania w grupie sytuuje go daleko poniżej przeciętnej. Można nawet powiedzieć, że jest to swoiste sprzężenie zwrotne. Przy tym Ayoade nie oszczędza nikogo - bardziej nawet niż dla głównego bohatera jest okrutny dla jego rodziców, przyjaciół, pierwszej miłości. W całym tym towarzystwie chłopak wydaje się być właśnie najbardziej normalny, o ile wypada użyć tego określenia. To jest chyba właśnie - o ile sobie dobrze przypominam - najbardziej typowe odczucie młodości - "to ja jestem normalny, a reszta świata to wariaci i półgłówki".
       Urok tej historii polega na jej autoironicznym tonie i bardzo angielskim humorze. Reżyserowi udało się opowiedzieć historię nastoletniego "everymana" bez psychologicznego zadęcia i z dużym smakiem. Oscylujemy między współczuciem dla głównego bohatera a czymś w rodzaju delikatnego szyderstwa. Mimo optymistycznego zakończenia i całkiem pogodnej wymowy filmu, pozostaje po nim jednak także głębsza refleksja. Bo gdy patrzymy na ojca głównego bohatera, któremu nic się w zasadzie w życiu nie udało i który beznamiętnie godzi się na karykaturalany romans swojej żony z sąsiadem (dawną miłością), to rodzi się z tyłu głowy pytanie, czy ten młody człowiek zdoła zachować w sobie ów młodzieńczy bunt przeciwko bylejakości na takim poziomie, aby starczyło go na całe życie...
       A potem rodzi się następne pytanie - czy nam się to udało?...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz