Curling, reż. Denis Côté, Kanada 2010.
Jeden z filmów, o których powiedziałabym, że miały charakter "typowo nowohoryzontowy". Jednak z tych, które obdarzyłabym tym mianem, ten wydał mi się najbardziej udany. Mimo to reżyser nie przekonał mnie ani do konstrukcji psychicznej bohaterów, ani też do swojej koncepcji dramatycznej całej historii.
Film opowiada o parze samotników, którzy nie potrafią się zsocjalizować z resztą świata. Główny bohater pracuje jako konserwator w kręgielni i samotnie wychowuje dwunastoletnią córkę, ponieważ jej matka odbywa karę w więzieniu. Tych dwoje nie potrafi znaleźć porozumienia, wciąż poszukują przestrzeni dla siebie - takiej, która pozwalałby im oddalić się jak najbardziej od świata, w którym spotyka się innych ludzi. Aby pomóc im znaleźć do niego drogę, reżyser styka ich ze śmiercią. Każde z nich doświadcza jej w inny sposób.
I to jest właśnie najsłabszy punkt filmu. Côté podczas spotkania z widzami próbował uzasadnić pewną alogiczność postępowania obojga bohaterów ich nieprzystosowaniem do życia i wszelkich sytuacji wymagających zetknięcia z drugim człowiekiem w celu opowiedzenia swojej historii. Można oczywiście przyjąć takie wyjaśnienie, choć tak naprawdę głos reżysera w interpretacji filmu jest chyba jednak najmniej istotny - dzieło powstaje przecież dla widzów, którzy są nierozerwalnie wpisani w proces jego funkcjonowania w kulturze. Zresztą, sam Côté odcinał się od wszelkich wypowiedzi interpretacyjnych.
Czy to był dobry film?? Opowiadał ciekawą historię i opowiadał ją sugestywnymi obrazami, ale brakowało mu napięcia. Nie mam na myśli gorącej fabuły, od której skrzy się na ekranie fajerwerkami akcji. Mówię o napięciu dramaturgicznym. Nie był to jednak problem wyłącznie tego filmu. Widziałam takich na festiwalu całkiem sporo... Oryginalność tego filmu w zalewie tego przygnębiającego na ogół kina polegała na tym, że miał mimo wszystko optymistyczną wymowę. Wiem, że jestem bardzo odosobniona w takich opiniach na temat kina artystycznego, ale nie przestanę głosić prawa człowieka do nadziei, że w otaczającym nas świecie jest też tyleż samo dobra, co zła, tyleż samo radości, co smutku. Wbrew pozorom zło i smutek łatwiej jest dostrzegać i łatwiej o nim mówić w "poważnych" rozmowach i "poważnych" filmach. Dobro i radość są w gruncie rzeczy bardzo proste. Nie wymagają komentarza. I w tym kontekście oraz w nawale komercyjnych wyciskaczy łez rozumiem potrzebę kina niezależnego do epatowania infernalną nudą i smutkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz