poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Dracula nie dla snobów.



Drakula 3D, reż. Dario Argento, Włochy - Francja - Hiszpania 2012.


Dario Argento – podobno reżyser kultowy i przez Nowe Horyzonty uwielbiany. Na festiwalu widziałam świetny film jego córki Asi Argento (Dziewczynka z kotem). Żałuję, że nie mogę sama ocenić istoty kultowości tego twórcy, ale po obejrzeniu Draculi 3D mam na to niewątpliwą chrapkę.
O dziele nie będzie długo. Nie było to Nosferatu Grzegorza Jarzyny (koprodukcja TR i Narodowego), nad którym trzeba się jednak intelektualnie nieco namęczyć. Zresztą, Jarzyna jako człowiek znalazł się na mojej czarnej liście – nie zjawił się na spotkaniu dla nauczycieli zorganizowanym przez NHEF podczas warsztatów. Widz to widz, trzeba go szanować, a pan Jarzyna wyłączył telefon, jego agent również i nie tylko nie przyszedł, ale nawet nie poinformował nikogo, że przyjść nie zamierza. Po powrocie do domu wyraziłam swój żal na fanpagu TR do skądinąd bardzo cenionego przeze mnie artysty. Odpowiedziano, przeproszono. I co z tego. Przeprosiny przyjęłam, ale niesmak pozostał. Rzadko identyfikuję się ze środowiskiem nauczycieli (robię raczej co mogę, żeby tego uniknąć). W tym wypadku jednak poczułam się solidarnie zlekceważona. Nie jestem pewna czy pan Jarzyna potraktowałby tak nonszalancko na przykład spotkanie z biznesmenami, którzy mogą zdobyć się na dotacje dla jego twórczości. Wielki artysta, mały człowiek. Jakie to, niestety częste. I jak smutne…
Wróćmy jednak do naszych baranów (kogo cytuję, Ten wie), bo Nosferatu nie pojawiło się tutaj jedynie jako okazja do wynurzeń na temat Jarzyny. Spektakl widziałam dawno, blisko trzy lata temu i nie pamiętam już zbyt wiele. Na pewno literacki pierwowzór stanowił dla twórców jedynie pretekst. W pamięci pozostała mi atmosfera – senna i depresyjną oraz scenografia przecudnej urody, która pogłębiała wrażenie oniryczności. Wydaje mi się, że Jarzyna wtedy zahipnotyzował widownię i przeniósł ją w rejony poza świadomością. Wychodząc ze spektaklu, miałam głębokie uczucie przygnębienia i kryzysu emocjonalnego. Tytułowy wampir pozostał w mojej pamięci symbolem niemożliwej ucieczki od siebie, której efektem jest niszczenie wszystkich wokół i samego siebie.
Argento natomiast potraktował powieść Brama Stockera z pozoru dosłownie. Wierna adaptacja, historia opowiedziana z koniecznymi skrótami, ale osadzona w epoce i tak zwanym „hollywoodzkim stylu”. Wiadomo jednak, że w kinie niej jest istotne CO, ale JAK. Wystarczyło pierwszych kilka minut filmu, żeby zauważyć jak Argento zmyślnie bawi się konwencją staroświeckiego horroru. A technika 3D jest w tym wypadku dodatkowym atutem. Wyobraźcie sobie nóż, który leci dosłownie między Wasze oczy. Leci i wbija w fotel, torturując śmiechem. Apogeum Argento osiąga w chwili, gdy po schodach domu Lucy gramoli się ogromny zielony pasikonik…
Bawiłam się świetnie, ale po wyjściu z kina nieustannie towarzyszyło mi pytanie, po co robić taki film? No po co? Może dlatego właśnie, że można. Kino, teatr, literatura są oczywiście nośnikami wartości, mądrości dostępnej wybrańcom bogów, obdarzonym owym szóstym zmysłem, którym razem z mlekiem podano nektar i ambrozję. Z drugiej jednak strony kino (a teatr i literatura takoż) jest rozrywką i musi być robione z pasją,  z radością. Takie filmy jak Dracula 3D  przypominają chyba o tym i trochę grają na nosie niektórym festiwalowym snobom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz