poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Tata Superbohater?



Turysta - siła wyższa, reż. Ruben Östlund, Szwecja 2014.

Podobno Ruben Östlund jest uczniem Hanekego. Wpływy wielkiego mistrza w Turyście są wyraźne, a nawet powiedziałabym nazbyt wyraźne. Grubymi nićmi wydaje mi się szyty ten dystans i filmowe złamanie realistycznej „czwartej ściany”. Krótko mówiąc, mimo kuluarowych zachwytów, Turysta – siła wyższa był dla mnie pewnym rozczarowaniem.
Nie aż takim jednak, żeby wyjść z kina. O nie! Historia bowiem jest opowiedziana i z wyczuciem suspensu, i z poczuciem humoru i ze świadomością poziomu komplikacji relacji międzyludzkich. W dodatku na bardzo subtelnej tkance, na co dzień nieuświadomionej i traktowanej bez odpowiedniej refleksji. Film opowiada bowiem o tym, co ukryte jest za nieskazitelną fasadą. Jak ramka ze zdjęciem rodziny – uśmiech, zabawa na śniegu, radość z bycia razem i wieczne oddanie. To na zewnątrz, a pod spodem grzyb toczący ten papierek z fotografią. Od pozowania szczęśliwej rodzinki do zdjęć zaczyna się zresztą film.
Poznajemy więc szczęśliwą kobietę, która przyjeżdża na narty z mężem i dwójką dzieci. Piękne obrazki wspólnej zabawy i wypoczynku delikatnie zakłócają mimochodem rzucane przez kobietę uwagi o zapracowaniu męża, który wreszcie znalazł chwilę tylko dla nich. Domyślamy się zatem, że niby różowo, a jednak ponuro… Przynajmniej na co dzień. Od święta sielanka…
Tę sielankę zakłóca jednak przygoda z lawiną. Podczas obiadu na restaurację spada lawina śniegu. Kobieta zostaje z dziećmi, a mąż bierze telefon, rękawice i… ucieka. Gdyby jeszcze lawina była prawdziwa, żona z dziećmi zginęłyby pod śniegiem, a on przed światem odgrywałby zrozpaczonego wdowca. W skrytości ducha natomiast zalewałby poczucie winy mocnymi trunkami lub po przepisowym okresie żałoby, założyłby nową rodzinę.
Na nieszczęście dla niego, lawina okazuje się tylko jedną z atrakcji turystycznych, a jego uroczej żonie nie umknął fakt, że przystojny i uwielbiany mąż jest zwykłym tchórzem i egoistą. Zaczyna się między nimi emocjonalna przepychanka, bo ona ma uzasadniony żal. I nie przekona mnie, że w sytuacji ekstremalnej człowiek jest nieobliczalny. Jest, ale to nie zwalnia z odpowiedzialności. A w każdym razie nie zwalnia z uczciwości. O ile bowiem rozumiem jeszcze, że omsknęły się trochę facetowi odwaga i miłość do rodziny, o tyle tak perfidnego udawania, że białe jest czarne, a czarne białe (i bez skojarzeń, proszę!) nie rozumiem i nie akceptuję. Dodam jeszcze mimochodem, że reżyser wyjątkowo paskudnie portretuje męskie ofiary kryzysu wieku średniego.
I gdyby film był na poważnie, zakończyłoby się jakimś dramatycznym rozstaniem, które i u Östlunda wisi na włosku. Ponieważ jednak reżyser bezceremonialnie przechodzi od powagi do śmiechu i z powrotem, bohater dostaje drugą szansę. Przedstawienie dla dzieci odegrane do spółki z żoną pozwala mu w oczach pociech odzyskać wizerunek Wielkiego Taty, Superbohatera. Tyle że zostaje jeszcze ostatnia scena, która wszystko inne stawia pod znakiem zapytania.
Po zakończeniu filmu uznałam (w rozmowie z Koleżanką), że ostatnia scena była niepotrzebna. Wystarczyłoby zakończyć film ujęciem szczęśliwej rodzinki wracającej do domu. Im więcej jednak o tym myślę, tym bardziej mam wrażenie, że to właśnie ta ostatnia scena jest kwintesencją całego filmu. Można bowiem udawać, ile się chce, ale prawda ostatecznie i tak wyjdzie na jaw. I znowu to kobieta okaże się być tą, która nie boi się ani zawalczyć, ani zaprotestować, ani ratować życie swojej rodziny.
Czy jest to film o upadku ideału mężczyzny, który wobec kobiecej ekspansji wycofał się i uznał, że już nic nie musi? A może jest to film o człowieku, który po prostu nie zawsze dorasta do własnych o sobie wyobrażeń… Trochę męczyło mnie, że nie mogłam jednoznacznie określić nastroju tego dzieła. Powaga, ironia czy żart? Stąd to niewątpliwe rozczarowanie. Ale z każdym kolejnym napisanym w tym miejscu słowem dochodzę do wniosku, że Östlund bardzo subtelnie, a jednocześnie niezwykle ostro kpi sobie z naszego przekonania, że jesteśmy bez skazy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz