poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Złudzenia umierają młodo.



Zawsze woda, reż. Naomi Kawase, Japonia - Francja - Hiszpania 2014.

W tym roku po raz pierwszy naprawdę posmakowałam festiwalu i nawet udało mi się w końcu zapamiętać nazwiska twórców szczególnie ważnych dla Nowych Horyzontów . Naomi Kawase należy do ulubionych i z obawą (wspominałam już, że azjatyckie kino wzbudza we mnie spore obawy), ale też ciekawością wybrałam się na film tej japońskiej reżyserki.
Było może kilka niepotrzebnych dłużyzn, ale cały obraz jest naprawdę piękny i poruszający. To taki film, w którym każdy może znaleźć coś dla siebie. Jednocześnie Kawase nie wpada w pułapkę tworzenia filmu „dla wszystkich i dla nikogo”.
Przede wszystkim cudowne zdjęcia. Morze spokojne, rozmarzone, słoneczne, ponure, groźne, śmiertelne. Morze za dnia i nocą. Morze, które stanowi dla bohaterów centrum świata, źródło dochodu, obsesji, lęków, ale i wyciszenia, ucieczki lub prostego relaksu. Urocza jest scena, gdy główna bohaterka pływa w szkolnym mundurku i uśmiecha się przez fale do swego wujka.
Wujek to zresztą w tym filmie postać bardzo symboliczna. Jest ubrany na biało (a jak wiadomo kolorem żałoby jest biel, a nie czerń) i pojawia się już w pierwszym ujęciu. Zabija biało kozę. To ubój rytualny, przywiązane za nogi zwierzę wydaje straszne jęki, gdy nacina mu się kark, by wolno popłynęła struga krwi. Ta scena powtarza się w filmie dwukrotnie jak symboliczny nawias, w który wpisany został dramat śmierci i śmiertelności. Bohaterowie tego filmu dojrzewają do pogodzenia się z faktem nieprzemijalności własnej i najbliższych. Śmierć jest klamrą spijającą fabularnie cały film. Zaczyna się od śmierci nieznanego człowieka, który utonął w rozwścieczonym morzu.Budzi ona przerażenie mieszkańców, zwłaszcza jednego z pary głównych bohaterów.
Cały ten film jest zresztą opowieścią o dojrzewaniu, na wielu płaszczyznach. Główni bohaterowie to para nastolatków, których zaczyna łączyć uczucie. Dojrzewają więc do bliskości, do okazywania jej sobie, do rozumienia gestów wycofania i czułości, które są jak przypływy i odpływy wszechobecnego morza. Najważniejsze jest jednak ich dojrzewanie do odpowiedzialności i równowagi. Jedno z nich musi pogodzić się ze śmiercią matki, a drugie rozpaczliwie pragnie swoją matkę, pogrążoną w romansach i własnych ucieczkach, odzyskać. 
Nastoletni bunt i niezgoda na porządek tego niedoskonałego świata zostają tutaj zderzone zarówno z mądrością, jak i z głupotą dorosłych. Młodzi bohaterowie uczą się, że nic nie jest doskonałe, ale ze wszystkiego można wycisnąć jakieś dobro, jakieś piękno. Kawase z czułością przygląda się miotaniu młodego człowieka, stopniowo pozbywającego się złudzeń, bo wie, że każdy musi przez to przejść.

Nieco sentymentalny, ale bardzo mądry jest ten film. Pozostawił mnie z poczuciem, że nie warto kierować się w życiu lękiem. A już najmniej należy bać się tego, co nieuniknione. Śmierć jest dla żyjącego człowieka na ogół czymś abstrakcyjnym, niemożliwym. Dlatego się jej boimy i jest wielką sztuką ten lęk opanować. Kawase pokazuje śmierć jako rytuał przejścia, w którym uczestniczy umierający i wszyscy jego bliscy, którzy tańcem i śpiewem pomagają odejść. Takie umieranie to nie umieranie, tylko początek podróży… 
A przy okazji: plakat do filmu przypomina mi plakat do mojego ukochanego filmu z czasów licealnych, Wielkiego Błękitu  Luca Besson. Tam też zejście w morskie głębiny było początkiem nowej podróży.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz