poniedziałek, 14 lipca 2014

Granice



Plakat jest z zeszłego roku...
Kraków. ULICA 27 STREET ART. XXVI Międzynarodowy Festiwal Teatrów Ulicznych.

Wczoraj*, kiedy patrzyłam na niezwykłą parę tańczącą na ścianie wieży Ratusza na krakowskim Rynku, wiedziałam, co chcę tutaj napisać. Ale myśli te ulotne przez noc przestały układać się w słowa. Szkoda. To co, teraz powstanie, na pewno nie będzie tym samym, co mogłoby powstać, gdyby istniało urządzenie zapisujące nasze myśli na świeżo. Taki zapis przedwerbalny, jak strumień świadomości. Byłabym wówczas autorką wspaniałych dzieł. Rzecz jednak w tym, że pisarz, musi swoje myśli okiełznać, zatrzymać i puścić w świat. Zapisane.
Wczoraj, patrząc na parę tańczącą na ścianie wieży krakowskiego Ratusza, myślałam o granicach ludzkich możliwości. Podobno jedynym ograniczeniem jest nasz umysł. Czy to znaczy, że wystarczy go od tych ograniczeń uwolnić i zdołam zatańczyć w powietrzu jak tych dwoje? Zdołam pokonać prawo grawitacji? Zdołam pofrunąć? Myślałam też o sile w mięśniach nóg i ramion, która potrzebna jest do wykonania takich akrobacji. Zadawałam sobie pytanie, czy poddanie mojego ciała tak morderczemu treningowi, jaki musieli przejść artyści, i mnie uczyniłoby zdolną do latania… I wyobraziłam sobie sytuację, w której mój odmieniony umysł na każde takie pytanie odpowiada: TAK. Tak, Twoje ciało wytrzyma morderczy trening. Tak, pofruniesz – wystarczy przestać bać się wysokości. Tak, ta lina wytrzyma wszystko. Tak, twoje życie zmieni swój tor, ty go zmienisz. Tak, możesz wszystko!
Wszystko? A żyć wiecznie mogę?! Czy pokonanie wszystkich ograniczeń uwolni mnie od konieczności spotkania oko w oko ze Śmiercią?... Godzinę przed fenomenalnym występem akrobatycznym grupy Sacude Vertical Dance & Aerial Dance na krakowskim Rynku odbyło się przedstawienie hiszpańskiego teatru Efimer pt. Taniec śmierci. Najpierw długo kazała na siebie czekać. Siedziała, ogromna, kościstą twarzą bez oczu wpatrzona w słońce znikające w ulicy Szewskiej. Wokół niej gromadzili się ludzie. I czekali. Gdy zrobiło się już zupełnie ciemno, artyści ożywili tę potężną kościstą marionetę. Można by rzec - Nadmarionetę Craiga po drakońskiej diecie. I ruszyła w tan.
Kto pamięta jeszcze Rozmową Mistrza Polikarpa ze Śmiercią?
Uźrzał człowieka nagiego,
 Przyrodzenia niewieściego,
 Obraza wielmi skaradego,
 Łoktuszą przepasanego.
 Chuda, blada, żołte lice
 Łszczy się jako miednica;
 Upadł ci jej koniec nosa,
 Z oczu płynie krwawa rosa;
 Przewiązała głowę chustą,
 Jako samojedź krzywousta;
 Nie było warg u jej gęby,
 Poziewając skrzyta zęby;
 Miece oczy zawracając,
 Groźną kosę w ręku mając;
 Goła głowa, przykra mowa,
 Ze wszech stron skarada postawa —
 Wypięła żebra i kości,
 Groźne siecze przez lutości.
             Ta wyglądała podobnie, tyle że z oczu i prześwitów między żebrami przebijało kolorowe światło. Ona samo ruszała się, jak na Śmierć, niezwykle żwawo, a jej świta dawała muzycznego czadu w rytm latynoskiej zmysłowości - istny karnawał w lipcu! I gawiedź ruszyła za nią. Z początku z pewną irytacją – 40 minut czekania i zamiast spektaklu wielka koścista kukła rusza się w rytm muzyki… Nie zdążyła jednak dotrzeć do Wierzynka, a tłum bawił się jak szalony.
             I pomyślałam, że to właśnie jest prawdziwy teatr uliczny. Aktorzy i widzowie połączyli się w jednym rytmie. W rytmie dance macabre na miarę XXI wieku. Głośno i z przytupem! Cała idea tego motywu w kulturze zaczęła się właśnie od takich ludycznych przedstawień w średniowieczu, dopiero potem przeniosła się do literatury i malarstwa. Bardzo ciekawie pisze na ten temat Johan Huizinga w Jesieni średniowiecza. Ludzi w Krakowie niósł rytm, który niesie każdego bez względu na wiek, stan, płeć czy szerokość geograficzną. Czy zdawali sobie sprawę, że niesie ich rytm śmierci?
            Mówi się, że diabeł tkwi w szczegółach, a geniusz w prostocie. Nikt nie oprze się takiej żywiołowej muzyce, tak jak nikt nie oprze się śmierci. Grupa Efimer odwołała się do jednego z najbardziej znanych toposów kultury i przypomniała w ten sposób, że nic nie jest tak blisko życia jak śmierć. Ludzie od wieków próbowali oswoić fakt, że kiedyś nas nie będzie. Obecność na tym świecie jest „marną chwilką, iskrą tylko”, jak pisał Mickiewicz, patrzący na wszystko z wysokości cokołu na krakowskim rynku. Bo śmierć i życie, post i karnawał, radość i smutek są jak zdjęcie i negatyw. Jedno bez drugiego nie istnieje. Ten śmiertelny korowód był zatem hołdem na cześć życia.
           A przełamujący prawo grawitacji akrobaci, którzy zakończyli ten wieczór? Oni pokazali, że  tylko Śmierć jest granicą. Innych nie ma, inne są tylko w naszej głowie. W mojej jest ich wciąż za dużo, ale nie poddaję się i powtarzam sobie – tym razem bez cienia wątpliwości: Tak, twoje życie zmienia swój tor! Ty go zmieniasz! Tak, możesz wszystko!

* wpis powstawał w dwóch turach, w niedzielę rano (13 lipca) oraz dzisiaj...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz