Kobiece pieśni, reż. Reha Erdem, Turcja - Niemcy - Francja 2013.
Wysmakowane kino. Wypracowane
kadry. Bardzo plastyczne. I symbolika głęboko zakorzeniona w religijności.
Zmitologizowana figura ojca, nieobecność matki, marnotrawny syn, a przede
wszystkim kobiety dźwigające na swych barkach ciężar świata, kobiety jako
oparcie dla męskiej słabości..
Kobiece pieśni to turecki film, o którym mądrze da się coś napisać po
wielokrotnym obejrzeniu. Mnogość znaków przerasta moją filmoznawczą kompetencję.
Niemniej jednak na płaszczyźnie emocji jest to obraz niezwykle przejmujący. Podczas
spotkania z reżyserem prowadząca stwierdziła, że w filmie dominującym
doświadczeniem bohaterów jest samotność. Już samo umieszczenie akcji na wyspie
jest znaczące. Każdy z bohaterów funkcjonuje jak nomadyczny byt, jak oderwany
fragment lądu dryfujący po oceanie, który pragnie złączyć się z innymi
dryfującymi fragmentami całości. Ślad odcięcia jest jak bolesna rana, ale bezwzględne
zjednoczenie jest już niemożliwe. Poszukiwanie bliskości jest dominującym
motywem tego filmu, tak jak jest to dominujący motyw naszego życia.
Reha Erdem tworzy w swoim dziele
splot kilku historii. Można powiedzieć, że jest to historia trzech nietypowych
par. Po pierwsze, Mesut i Esma – on zrzędliwy i stetryczały emeryt, a ona
głęboko wierząca i kochająca każde boże stworzenie służąca. Esma wprawdzie
pracuje dla Mesuta, ale to, co dla niego robi, znacznie wykracza poza zakres
obowiązków pomocy domowej. Esma opiekuje się Mesutem i robi to nie dla
spełnienia jakiejkolwiek misji, ale dlatego, że taka jest jej natura. Po
drugie, Adem – syn Mesuta i jego żona. Młody człowiek jest niezaradnym egoistą,
który pragnie ojcowskiej miłości, ale sam nie potrafi kochać nikogo. Ani ojca,
ani żony, ani nawet psa. Jest śmiertelnie chory i myśli, że to daje mu prawo
zachowywać się jak rozkapryszony dzieciak. Jedyną osobą, która daje mu to,
czego potrzebuje, jest otwarta i kochająca świat Esma. Choć pada w filmie sugestia,
że jej dobrotliwa natura jest konsekwencję padaczki przechodzonej w
dzieciństwie. Czy to znaczy, że dobro jest możliwe tylko wtedy, gdy człowiekowi
brakuje tak zwanej „piątej klepki”? Po trzecie wreszcie, Meyrem i miejscowy
lekarz. Dużo starszy od dziewczyny mężczyzna, który oświadcza się jej, ale nie
potrafi zaakceptować, że wybranka ma dla niego tylko szacunek, a miłości
dopiero pragnie się nauczyć. Miota się między męską ambicją a pragnieniem
ciepła tej pięknej dziewczyny, rani ją, zmusza do noszenia ciężkich galonów z
wodą, którą później bezlitośnie marnuje. Ale też pada przed nią na kolana i
trzyma się jej kurczowo, jakby jej bliskość miała ocalić go przed starością.
Jest też brat Esmy, postać milcząca,
snująca się po wyspie jak dobry duch, opiekun koni i ludzi. Z nieodłączną
książką, której tytułu nie znamy, a którą bohater czyta wciąż od nowa. Ta
cykliczność jest swego rodzaju dominantą kompozycyjną filmu. Wyspa otoczona wodą,
powtarzające się sceny i obrazy, życie i śmierć splecione ze sobą tak ściśle,
że nie sposób odróżnić gdzie przebiega granica. W pewnym momencie zaczęłam
myśleć, że reżyser wywodzi mnie w pole. Akcja toczy się na wyspie, z której ze
względu na zbliżające się trzęsienie ziemi ewakuowano wszystkich mieszkańców.
Ci, którzy postanowili zostać, według prezentera telewizyjnego „już nie żyją”.
Może więc oni wszyscy są już bytami pozaludzkimi, niematerialnymi. Każdy z nich
na swój sposób spotyka się z Bogiem i przechodzi na drugą stronę… Może…
Jedną z najbardziej poruszających
scen w filmie jest moment, gdy żona Adema czeka na prom na przystani. Na wprost
niej siedzi kobieta z podkrążonymi oczami i trzema zdjęciami syna. Na każdym z
nich napis „zaginiony”. Kobieta płacze, głośno i żałośnie. Ten płacz brzmi jak
pieśń. Pieśń pełna bólu, niemocy, tęsknoty i lęku. Brzmi jak krzyk zarzynanej
miłości. Ta „kobieca pieśń”…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz