Jesteśmy najlepsi, reż. Lukas Moodysson, Szwecja - Dania 2013.
We are the Best to film o
dorastaniu obecnych czterdziestopięciolatków. Akcja dzieje się w Sztokholmie w
1982 roku. To historia przyjaźni trzech dziewczyn – Bobo, Klary i Hedvigi,
które w wieku lat 12 i 13 mają poczucie, że nikt ich nie kocha, nie lubi, nie
rozumie.
Brzmi jak totalny banał, ale nim
nie jest. Już umieszczenie akcji trzydzieści lat temu pozwala spojrzeć na
dziewczyny z bardziej uniwersalnej perspektywy. To poczucie odrzucenia jest
charakterystyczne dla każdego pokolenia. Bohaterki tego filmu dziś mogłyby być
matkami dzieci w tym samym wieku i obserwować, że zmienia się co najwyżej strój
i fryzura.
A te są w filmie znaczące.
Dziewczyny mają krótkie włosy, w stylu punkowym. Jedna z nich ma nawet irokeza,
ale jak twierdzi jej starszy brat, to banalna fryzura. Dziewczyny stawiają
sobie włosy na mydło, noszą wyciągnięte swetry i nie uznają makijażu. Do czasu!
Jedna z nich łamie tę świętą zasadę, gdy wybierają się na spotkanie z podobnym
chłopięcym zestawem odmieńców.
Urok tego filmu polega na ogromnej
dawce humoru, życzliwej ironii wobec młodości. W jednej z pierwszych scen Bobo
i Klara w rozmowie telefonicznej zawzięcie licytują się kto ma gorszych rodziców.
A mają się czym licytować. Bobo jest wychowywana tylko przez matkę, która
bardziej przejmuje się swoim burzliwym związkiem z niejakim Lassem niż
problemami własnej córki. Rodzice Klary to w sumie kochająca się rodzina, ale z
perspektywy nastolatki ojciec, który niemiłosiernie fałszuje na flecie i bez
pukania wchodzi do jej pokoju, to przecież „totalny koszmar”, obciach, obsuwa
czy jak jeszcze oni mówią. O N I, bo z
perspektywy dorosłych nastolatki to kosmici. Hedviga dołącza do Bobo i Klary
nieco później, ale też nie ma lekko – pochodzi z domu ortodoksyjnie
chrześcijańskiego i musi odnaleźć się między pragnieniem nawiązania przyjaźni a
obroną własnych przekonań.
I muzyka. To ona
stanowiła i stanowi o tożsamości niemal każdego nastolatka (niemal, bo ja sama
akurat miałam inne pasje, więc bycie odmieńcem rozumiem doskonale…). Słuchawki
na uszach, burzliwe dyskusje, podziały… Pamiętam z podstawówki, że jak się
nosiło buty „depechki” to można było być tylko wrogiem lub przyjacielem. Stanów
pośrednich brak. Mnie jedynie traktowano z politowaniem, bo nie wiedziałam wtedy,
jakie jest znaczenie tych butów. Podobały się, to nosiłam. Muzyka dla bohaterek
jest jednak bardzo ważna, może najważniejsza. To ona decyduje o doborze
przyjaciół, o życiowych wyborach. Nawet tych sercowych. Poza tym muzyka pozwala
im być sobą, pomaga im wyrażać emocje, stosunek do świata i samych siebie. Moje
serce zdobyły bezwzględnie treścią swego hymnu, czyli pierwszej (i jedynej!)
piosenki, którą ćwiczyły jako punkowy zespół. Wredny sport! – dzieło zrodzone z niezrozumienia dla gier
zespołowych. „Jedna chwilka, to tylko piłka”. Cudo!!!
Film wart
obejrzenia. Dobre i mądre kino rodzinne. Żadnego moralizowania i dydaktyzmu. Za
to dużo radości z oglądania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz